USA i Japonia: strefa niskich cen

Stany Zjednoczone doświadczają niewielkiej inflacji, a Japonia walczy nawet o to, by ceny zaczęły w końcu rosnąć.

Publikacja: 21.01.2013 02:21

USA i Japonia: strefa niskich cen

Foto: Bloomberg

Gdy Rezerwa Federalna rozpoczynała kolejne programy luzowania polityki pieniężnej (QE), rynkowi guru, tacy jak Mark Faber czy Jim Rogers, ostrzegali, że może to doprowadzić do dużego przyspieszenia inflacji w USA. Niektórzy analitycy snuli nawet analogie z Zimbabwe, gdzie drukowanie pieniędzy przez dyktatora Roberta Mugabe doprowadziło do spektakularnej hiperinflacji.

Na razie jednak przepowiednie czarnowidzów się nie sprawdziły. Inflacja w USA wciąż jest zaskakująco niska. W listopadzie 2012 r. wyniosła 1,8 proc., licząc rok do roku (średnia dla lat 1914–2012 wynosi 3,4 proc.). Inflacja pozostaje relatywnie niska, mimo że baza monetarna w USA wzrosła z nieco ponad 800 mld dol. w 2008 r. do ponad 2,6 bln dol. w 2012 r. wskutek kolejnych programów QE, mimo rosnącego deficytu budżetowego oraz katastrofalnej suszy, która podwyższyła ceny żywności. Czemu USA cieszą się więc niską inflacją?

Osłabiony popyt

Jednym z wyjaśnień tego problemu jest to, że w amerykańskiej gospodarce wciąż istnieją duże niewykorzystane moce produkcyjne. Banki niechętnie pożyczają pieniądze spółkom, firmy niechętnie zwiększają zatrudnienie, a konsumenci obawiają się o swoje miejsca pracy i z tego powodu wstrzymują się z wydatkami. Wiele amerykańskich rodzin jest do tego mocno zadłużonych, więc wyjątkowo ostrożnie podchodzą do konsumpcji.

0,2 proc. o tyle spadły ceny konsumpcyjne w Japonii w listopadzie zeszłego roku

Niska inflacja w USA to również wynik jej „eksportu" do innych krajów. Dolar USA jest wciąż główną walutą rezerwową świata. Jest wykorzystywany w transakcjach finansowych na całym światowym rynku i traktowany jako waluta „bezpiecznej przystani". W okresach zwiększonego niepokoju na rynkach inwestorzy skupują aktywa denominowane w dolarach, uznając je za pewne inwestycje. W ten sposób pieniądze są „ściągane" z USA na inne rynki. Fed, przeprowadzając ilościowe luzowanie polityki pieniężnej, prowadził do zalewania pieniędzmi rynków bardziej ryzykownych aktywów: głównie akcji oraz surowców. Część analityków sugeruje nawet, że przyczyniło się to, poprzez napędzanie cen żywności, do wybuchu arabskiej wiosny.

Prawdopodobnie prędko się to nie zmieni. Na razie nie widać ani oznak gwałtownego pozbywania się dolarowych aktywów przez inwestorów, ani śladu silnego ożywienia gospodarczego w USA. Z analiz oddziału Rezerwy Federalnej w Cleveland wynika, że USA może czekać długi okres niskiej inflacji. Przez następne dziesięć lat może ona wynieść tylko 1,26 proc. – Inflacja może wciąż być problemem, ale możliwym do rozwiązania. Zdecydowanie bardziej preferowanym problemem dla gospodarki niż recesja i deflacja – twierdzi Mark Zandi, główny ekonomista Moody's Analytics.

Stracona dekada

To nie inflacja spędza więc sen z oczu większości amerykańskich ekonomistów, tylko perspektywa straconej dekady, takiej jak w Japonii. Kraj Kwitnącej Wiśni przeżył w 1991 r. pęknięcie rynkowej bańki i kryzys finansowy. Jego następstwem był okres dekoniunktury gospodarczej zwany najpierw straconą dekadą, a później straconym dwudziestoleciem. Seria recesji i okresów deflacji przeplatających się z momentami krótkiego ożywienia gospodarczego trwa do dziś.

Drugie półrocze 2012 r. upłynęło w Japonii pod znakiem deflacji. Ceny konsumpcyjne spadły w listopadzie o 0,2 proc. w skali rocznej (największą skalę spadku poziomu cen konsumpcyjnych, wynoszącą 2,5 proc., odnotowano w październiku 2009 r.). Przyczyny malejących cen to dekoniunktura gospodarcza związana z procesem ograniczenia zadłużenia przez przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe, ale również duży popyt wśród inwestorów na aktywa denominowane w jenach. Umacniający się jen szkodzi japońskim eksporterom, czyli głównemu motorowi gospodarki.

Nowy japoński rząd kierowany przez Shinzo Abe zapowiada więc, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by zapobiec spadkowi cen w Japonii i pobudzić gospodarkę. Już w trakcie kampanii wyborczej Abe zarzucał Bankowi Japonii, że robi zbyt mało, by wyciągnąć kraj z kryzysu. Po zwycięstwie wyborczym zapowiedział, że skłoni bank centralny do zawarcia paktu z rządem przewidującego, że Bank Japonii będzie dążył do stabilizacji rocznej inflacji na poziomie 2 proc. Nowy japoński premier chce, by Bank Japonii zalał rynek pieniędzmi i osłabiał jena, podobnie jak Szwajcarski Bank Narodowy, który broni minimalnego kursu franka. Może czekać nas więc ilościowe luzowanie polityki pieniężnej na ogromną skalę, odczuwalne przez rynki całego świata. Do tego ma dojść nowy program fiskalnego stymulowania gospodarki.

Jednym ze sposobów na osłabienie jena są również deklaracje mówiące o wspieraniu przez Japonię strefy euro.  Na początku stycznia japoński rząd zapowiedział, że wykorzysta część swoich rezerw walutowych do zakupu obligacji Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (ESM) oraz państw strefy euro. Nie wiadomo jeszcze, ile pieniędzy Japonia przeznaczy na takie transakcje, ale już sama zapowiedź takich działań lekko osłabiła jena.

– Europejczycy będą szczęśliwi, widząc, że Japonia kupuje obligacje ESM. W ten sposób Japończycy osiągną swój cel i jednocześnie unikną zagranicznej krytyki związanej z tym, że osłabiają jena – wskazuje Masaaki Kanno, główny ekonomista JPMorgan Securities.

Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Finanse
Świat więcej ryzykuje i zadłuża się. Rosną koszty obsługi długu