Nie uważam, że kryzys na globalnym rynku finansowym zmierza już – jak sądzą niektórzy – ku szczęśliwemu przesileniu. Przed inwestorami stoi wciąż wiele nierozwiązanych problemów z wyceną realnych strat poniesionych przez instytucje finansowe z tytułu zaangażowania w nowe instrumenty na rynku kredytowym. Niepokój budzi na przykład niejasna sytuacja na wycenianym na 50 bln dol. rynku CDS (credit default swaps). Na tym rynku szczególnie aktywne były od lat fundusze arbitrażowe.
Nieprzemijające turbulencje oddaje wiernie cena pieniądza na rynku międzybankowym. Stopy swapowe (różnica między stopami overnight banków centralnych i 3M LIBOR), które w czasach normalnych mieściły się w przedziale 12 – 15 pkt bazowych, dziś w przypadku Stanów oscylują wokół 80 pkt, Wielkiej Brytanii nawet 100 pkt, a strefy euro – ponad 75 pkt. Zawężenie się tego spreadu po interwencji Fedu ratującej bank Bear Stearns okazało się niezwykle krótkotrwałe.
Różnica między 1M LIBOR a dolarowym forwardem jest obecnie na poziomie najwyższym od 16 lat i wynosi 50 pkt bazowych, przy standardowej wycenie ok. 10 pkt. 3M EURIBOR na poziomie 4,83 proc. w normalnych warunkach rynkowych odpowiadać powinien podstawowej stopie referencyjnej EBC 4,5 – 4,75 proc. (aktualnie wynosi ona 4,0 proc.). 3M LIBOR dolarowy sięga 2,90 proc. (wzrost z poziomu 2,54 proc. miesiąc temu), przy stopie podstawowej Fedu, która w połowie roku nie będzie prawdopodobnie wyższa niż 1,25 proc. Pnące się ostro w górę dolarowe stopy forwardowe oznaczają, że instytucje finansowe poszukują intensywnie finansowania poza rynkiem depozytowym. Oczywiście pcha to w górę stopy depozytowe. A od wysokości tych stóp zależą z kolei ratingi wielu instytucji finansowych.
O tym, jak bardzo banki i instytucje finansowe, również w Europie, głodne są dziś gotówki, świadczą wyniki pierwszej z serii precedensowych akcji zasilających EBC (transakcje sześciomiesięczne). Na oferowane 25 mld euro 177 banków zgłosiło popyt w wysokości 103 mld euro, pożyczając z EBC gotówkę na 4,61 proc., co jest ceną poniżej ceny rynkowej, ale i tak znaczną, biorąc pod uwagę jakość wymaganych w formie collateralu zabezpieczeń.
Sytuacja z globalnego rynku finansowego przenosi się już na sferę realną. Najdobitniejszym tego świadectwem jest wielki zamęt, jaki panuje na rynku żywności. Ten zamęt ma wymiar nie tylko ekonomiczny, ale też polityczny. Ostry wzrost cen żywności skłonił wiele krajów do podniesienia (w niektórych wypadkach nawet o 700 proc.) ceł eksportowych i całkowitego zniesienia ceł importowych na żywność. W kategoriach ekonomicznych oznacza to zwrot o 180 stopni, jeśli chodzi o transfer dochodów, który poprzednio następował od konsumentów do rolników. Teraz, w obawie przed falą społecznych niepokojów, rządy (np. w Argentynie) zdecydowały się radykalnie odwrócić przepływ tych transferów, kierując je od rolników (którzy za pomocą taryf zostali odgrodzeni od możliwości korzystania ze wzrostu cen żywności na rynkach światowych) do konsumentów. Konsekwencje ekonomiczne takiego postępowania mogą być przykre. Nastąpi bowiem dalsze ograniczenie krajowej podaży żywności w tych krajach. Już pod koniec bieżącego roku mogą wystąpić pierwsze poważne symptomy niedoborów w zaopatrzeniu w podstawowe produkty żywnościowe, szczególnie w krajach uboższych.