Komisja Europejska zorganizowała spotkanie szefów ukraińskiego Naftogazu, rosyjskiego Gazpromu oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Inwestycyjnego, licząc, że uda się wszystkim porozumieć co do pomocy finansowej dla ukraińskiej firmy przy zakupie gazu z Rosji.
Zakończyło się jednak bez przełomu. Jak głosi oficjalny komunikat, strony dokonały „znaczącego postępu w identyfikacji kluczowych spraw”. Rozmowy mają być kontynuowane w najbliższych tygodniach i być może zakończą się przyznaniem Ukrainie kredytów.
Od kilku tygodni Rosjanie straszą, że jeżeli Naftogaz nie znajdzie pieniędzy na regulowanie bieżących należności, kurki zostaną zakręcone. To niepokoi Brukselę, bo przez Ukrainę idzie duża część dostaw surowca do krajów UE. Przewodniczący KE Jose Manuel Barosso ostrzegł kilkanaście dni temu, że Unii grozi nowy kryzys gazowy podobny do tego z początku roku.
Rachunek od Gazpromu dla Naftogazu wyniósł za czerwiec ok. 300 mln dolarów, z czego ok. 120 mln dolarów firma musi pożyczyć. Jeszcze większym problemem może się okazać znalezienie pieniędzy na zapełnienie magazynów na zimę, gdy zużycie przekracza możliwości dostaw. Ukraina częściowo napełniła już magazyny (z których korzystają także kraje UE) – jest tam ok. 19,5 mld m sześc. gazu, ale brakuje ok. 9 mld m sześc. Twierdzi, że potrzebuje ok. 4,2 mld dol., by teraz maksymalnie napełnić magazyny. Źródła unijne przekonują jednak, że wyolbrzymia potrzeby i wystarczy jedynie połowa tej kwoty.
Tymczasem na Ukrainie opinie co do groźby kryzysu są podzielone, a żądania i ostrzeżenia Gazpromu wielu ekspertów traktuje jako rodzaj szantażu ze strony rosyjskiej. Uważają, że Rosjanie, naciskając na Unię, aby pożyczyła Kijowowi pieniądze, dbają nie tyle o ciągłość dostaw surowca do Europy, co o finansową pozycję Gazpromu. Nie brakuje opinii, że Rosjanie chcą zdyskredytować Kijów jako partnera Europy.