Dzisiaj ministrowie finansów Unii Europejskiej powinni zdecydować, czy zrzekną się miejsc w Radzie Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jeśli takiej decyzji nie podejmą, MFW grozi paraliż.
Od kilku lat najszybciej rozwijające się kraje świata, w tym Indie i Chiny, domagają się adekwatnego do ich udziału w światowej gospodarce prawa do decydowania o światowej polityce finansowej. Na razie w liczącej 24 osoby radzie (zarządzie) MFW jest dziewięciu przedstawicieli UE i stanowią oni najliczniejszą grupę. Stany Zjednoczone naciskają, aby Europejczycy oddali przynajmniej dwa miejsca krajom rozwijającym się. UE robi wszystko, aby tak się nie stało, przy tym jest również wewnętrznie podzielona i istnieją różnice zdań co do tego, czy i który kraj powinien ustąpić.
[wyimek]ok. 200 mld euro to wartość związanej z kryzysem pomocy MFW dla Europy[/wyimek]
Mandat obecnego zarządu wygasa 31 października i jeśli do tego czasu układ nowych członków zarządu nie zostanie ustalony, MFW grozi paraliż. Gdyby nie doszło do porozumienia, miejsca w zarządzie stracą Indie, Brazylia, Argentyna i Rwanda, bo to one mają najmniejsze udziały w kapitale MFW. Jeśli natomiast Bruksela zgodzi się na ustępstwa, radę opuszczą Belgia, Holandia i któryś z krajów skandynawskich. Na razie trzy miejsca są zajmowane przez kraje spoza strefy euro – Danię, Wielką Brytanię i Szwajcarię, a sześć to członkowie eurolandu.
W tej rozgrywce nie chodzi wyłącznie o podział głosów, ale również o forsowanie europejskiego punktu widzenia na światową gospodarkę, wprowadzenie nowych zasad wyznaczających wielkość aktywów bankowych oraz twardą politykę fiskalną. Administracja amerykańska jest zdania, że najpierw trzeba odpowiednio pobudzić gospodarkę, a dopiero potem dyscyplinować wydatki. Jednocześnie jednak nawet Europejczycy przyznają, że krajom chociażby takim jak BRIC należy się większy wpływ na gospodarkę światową.