Agencje ratingowe zaczęły rządzić finansowym światem. – Nerwowość rynków i problemy peryferyjnych krajów Europy ze stabilnością powodują, że informacje od agencji mają znacznie większy wpływ na decyzje inwestorów niż kiedykolwiek wcześniej – twierdzi Radosław Bodys, ekonomista londyńskiego UBS. Ich ocena jest znacząca, ponieważ – uważa Marcin Piątkowski z Banku Światowego – „nie ma lepszych narzędzi pozwalających z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć niewypłacalność czy bankructwo danego kraju”.
Agencje ratingowe to wyspecjalizowane instytucje zatrudniające analityków na całym świecie. Zbierają dane, które pozwalają określić, czy państwu bądź firmie grozi niewypłacalność lub bankructwo. Największe z nich to Fitch, Standard & Poors oraz Moody’s.
Właśnie Moody’s obniżył w piątek rating Irlandii o 5 stopni. Już tylko trzy oczka dzielą ten kraj od poziomu, poniżej którego żaden inwestor nie kupi irlandzkich papierów. Wcześniej kilkakrotnie spadały ratingi Grecji i raz Portugalii.
Groźby trzech największych agencji skierowały się teraz przeciw Hiszpanii, Włochom oraz Belgii. Na listę obserwacyjną wciągnięto też USA i Wielką Brytanię. To zaś oznacza jedno – ceny papierów tych krajów, którymi finansują one swoje potrzeby pożyczkowe – mogą pójść w dół. Jednocześnie inwestorzy zażądają wyższych odsetek za kupno obligacji tych krajów.
Agencje bacznie obserwują też to, co się dzieje z finansami Polski. Zapowiadają, że jeśli zadłużenie i deficyt będą narastać, nasz rating może być zagrożony. Analitycy zdają sobie jednocześnie sprawę, że przed przyszłorocznymi wyborami na reformy nie ma co liczyć. Jeśli jednak sytuacja nie zmieni się w 2012 roku, ocena naszej wiarygodności może spaść, a rząd stanie przed problemem ze sprzedażą obligacji.