Ogromna ilość toksycznych kredytów które udzieliły hiszpańskie banki oszczędnościowe (cajas) jest wymieniana jako główny argument przemawiający za nacjonalizacją. Utrata płynności przez banki może odbić się fatalnie na kraju, który zmaga się z problemem narastającego deficytu i zadłużenia. Przez ostatnie miesiące Madryt ciął wydatki, by go zmniejszyć, ale pomimo tych działań dalej jest wymieniany jako kandydat do skorzystania z pomocy finansowej Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Aktywa banków ma przejąć specjalnie utworzony w tym celu fundusz.
Według szacunków koszt dokapitalizowania banków może wynieść od 17 do prawie 120 mld euro. Część tych kosztów mogliby wziąć na siebie inwestorzy prywatni zainteresowani zainwestowaniem w słabnących kredytodawców. Jeśli jednak tak się nie stanie to Madryt zapewnia, że jest w stanie poradzić sobie sam z problemem bez potrzeby sięgania po pomoc z zewnątrz. Hiszpania wolałaby uniknąć konieczności sięgnięcia po pomoc z Europejskiego Funduszu Antykryzysowego. Analitycy przestrzegają dodatkowo, że może to być niewykonalne, gdyż piąta gospodarka UE może okazać się zbyt duża, by przeprowadzić akcję podobną do tych, które obserwowaliśmy w Grecji czy Irlandii.
- Dzisiaj nikt raczej nie zechce zainwestować w hiszpańskie banki oszczędnościowe, ale dobrze się dzieje, że ktoś dostrzega ich problemy i próbuje im przeciwdziałać. Cały proces może potrwać nawet dwa albo trzy lata, ale kiedyś to trzeba będzie zrobić. Uważamy, że dobrze się stało, że działania zostały podjęte – mówi Arturo de Frias z Evolution Securities. Spółka ta szacuje wysokość pakietu pomocowego na 50 mld euro, co stanowiłoby 5 proc. Hiszpańskiego PKB.
- Uważam informacje te za bardzo budujące. Jedną z głównych przyczyn utraty zaufania w strefie euro jest obawa, że Hiszpania stanie się następną Irlandią – powiedział główny ekonomista BNP Paribas na strefę euro.