11 marca odbędzie się pierwszy szczyt strefy euro – poinformował wczoraj przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Zjadą na niego szefowie państw i rządów 17 państw posługujących się wspólną walutą, którzy mają debatować o pakcie dla konkurencyjności. [wyimek]17 krajów należy do strefy euro. Ostatnio pojawiła się w niej Estonia[/wyimek]
Propozycję zacieśnienia współpracy w strefie euro i przeprowadzenia reform obowiązujących tylko tę grupę złożyli na ostatnim szczycie UE w Brukseli 4 lutego Angela Merkel i Nicolas Sarkozy. Niemcy przekonują, że projekt będzie otwarty dla krajów spoza strefy euro, ale mogą być to tylko gesty polityczne.
Idea zacieśnionej współpracy w strefie euro budzi poważna krytykę. Od razu w czasie szczytu protestowały Polska, Szwecja i Dania, które – nie będąc w strefie euro – nie chcą być na marginesie integracji. Z kolei kraje ze strefy euro krytykowały konkretne pomysły reform, jak wydłużenie wieku emerytalnego, zniesienie indeksacji płac, czyli harmonizowanie podatków od przedsiębiorstw, które są podobne na sześciopunktowej liście życzeń Angeli Merkel, wspartej przez Nicolasa Sarkozy’ego.
W ostatnich dniach do chóru protestujących dołączyli eurodeputowani, tradycyjnie bardziej niż rządy przywiązani do idei wspólnotowego działania w UE. Wyjątkowo nie spodobało im się forsowanie metody międzyrządowej.
– To krok wstecz w rozwoju Unii – argumentował Guy Verhofstadt, były belgijski premier, lider liberałów w PE. Zachęca on Komisję Europejską do „ucieczki do przodu” i szybkiego przedstawienia własnego planu działania, konkurencyjnego wobec niemiecko-francuskich pomysłów. Krytyki nie szczędził nawet Joseph Daul, francuski szef chadeków, czyli rodziny politycznej Merkel i Sarkozy’ego. Uznał co prawda, że proponowane reformy są potrzebne, ale „nie należy tworzyć wrażenia, że są one narzucane z góry”.