W środę dolar kosztował w Mińsku w obrocie pozagiełdowym ponad 7500 rubli białoruskich. Kurs oficjalny banku centralnego wynosił 3130 rubli/dol. Banki oferowały za amerykańską walutę osobom prywatnym po 5500 – 6500 rubli, ale chętnych na pozbywanie się jej brakowało.
Na giełdzie walutowej dolary po kursie oficjalnym mogą kupić tylko importerzy ropy, gazu i lekarstw. Pozostali, kupujący poza giełdą, muszą zapłacić już 7500 rubli.
– W naszych sklepach internetowych funkcjonują dwie ceny – w zajączkach (popularna nazwa rubla) i dolarach. Przelicznik to 6500 – 7000 zajączków za dolara. Największym popytem cieszą się towary z importu, szczególnie AGD, RTV. Przed sklepami oferującymi od ręki kredyty konsumenckie w rublach, na zakup sprzętu z importu, tworzą się długie kolejki. Ludzie chcą jak najszybciej pozamieniać na coś trwałego tracące na wartości ruble – opowiada „Rz" dziennikarz opozycyjnej „Naszej Niwy". Gazeta, decyzją władz, jest w trakcie likwidacji. Zbyt często używała słów: „dewaluacja", „kryzys", „bankructwo" i „bezrobocie".
7500 rubli trzeba zapłacić za dolara w obrocie pozagiełdowym
– To, co się teraz dzieje z białoruską gospodarką, to wynik nieprofesjonalnych, nieadekwatnych do sytuacji działań władz. Białoruś to gospodarka mało otwarta, zależna od ceny paliw i surowców. Władze nie zauważały wielu groźnych sygnałów, takich jak postępujący od pięciu lat deficyt bilansu płatniczego oraz handlu zagranicznego czy drastyczny spadek rezerw złoto-walutowych – ocenia sytuację Jarosław Romańczuk, prezes Centrum Mizesa w Mińsku, skupiającego niezależnych ekspertów.