Węgrzy od wczoraj pobierają dodatkowy haracz – za kupno niezdrowej żywności, a ich premier deklaruje, że przyspieszy cięcie deficytu. Z kolei Portugalia chce o połowę obniżyć wydatki na administrację, zwalniając 40 tys. urzędników.
Wszystko po to, by jak najbardziej złagodzić kolejną falę kryzysu. „Die Zeit" ujawnił, że czterej niemieccy milionerzy są gotowi płacić wyższe podatki, by pomóc ograniczyć długi państwa. – Nie miałbym problemu, gdyby podniesiono najwyższą stawkę podatkową – powiedział właściciel znanego domu wysyłkowego Michael Otto. Z kolei pod apelem w sprawie wprowadzenia wyższego haraczu dla najbogatszych opublikowanym na łamach francuskiego pisma „Le Nouvel Observateur" podpisali się m.in.: dziedziczka imperium L'Oreal Liliane Bettencourt, szef koncernu Total Christophe de Margerie, prezes PSA Peugeot Citroen Philippe Varin.
– To, co się dzieje w UE, pokazało słabość unijnych instytucji – mówi Jarosław Janecki, główny ekonomista Societe Generale Polska. – Proces decyzyjny w Brukseli jest długi i nieefektywny, przez co pomoc, na którą liczyła np. Grecja, się opóźnia.
Bardzo jaskrawo złe nastroje w Europie pokazał wczorajszy odczyt wskaźnika PMI, który po raz pierwszy od dwóch lat spadł poniżej 50 pkt, do poziomu 49 pkt. Komentarze ekonomistów były jednoznaczne – „katastrofa, byliśmy przerażeni tak niskim wskaźnikiem".
Zdaniem Janeckiego słaby PMI to dodatkowy argument za tym, że teraz muszą działać poszczególne rządy, nie licząc na wsparcie Unii Europejskiej czy MFW. Gorzej, że ambitne plany nie zawsze przynoszą pożądane efekty. Wczoraj grecka komisja parlamentarna opublikowała raport, z którego wynika, że z powodu osłabienia gospodarki oraz spadku wpływów podatkowych Grecja może nie zrealizować celów, jakie w dziedzinie stabilizowania swych finansów publicznych uzgodniła z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym. W efekcie deficyt budżetowy może wynieść około 8,8 proc. PKB wobec planowanych 7,5 – 7,6 proc. PKB.