Polska i strefa euro. Czy opłaca się mieć euro

Gdyby Polska weszła do eurolandu tuż przed globalnym kryzysem przy wysokim kursie złotego, nasza obecna sytuacja byłaby prawdopodobnie gorsza, niż jest. Przyjęcie wspólnej waluty pogorszyłoby np. konkurencyjność polskiego eksportu. Ale z drugiej strony wypełnienie kryteriów z Maastricht miałoby niewątpliwie korzystny wpływ na polską gospodarkę

Publikacja: 08.12.2011 01:14

Polska i strefa euro. Czy opłaca się mieć euro

Foto: Bloomberg

Choć w Polsce nie ma euro, nie do końca strzeże nas to przed kolosalnymi turbulencjami, gdyby jeden z członków strefy euro ogłosił upadłość. Będąc w Unii Europejskiej, jesteśmy przecież powiązani z krajami strefy choćby z uwagi na wymianę handlową.

Jeszcze cztery lata temu w Polsce nie brakowało zwolenników przyjęcia unijnej waluty. Dziś eksperci zwracają raczej uwagę na problemy, jakie targają eurolandem. Politycy zaś dodają, że chcemy się znaleźć w tym klubie, ale najpierw musi on wyjść na prostą.

Wiele zależy od startu

A co byłoby, gdybyśmy już mieli u siebie unijną walutę?

Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao SA, uzależnia odpowiedź na to pytanie od hipotetycznego momentu przystąpienia do strefy euro.

– Pecha miała Słowacja – mówi Marcin Mrowiec. – Po wprowadzeniu kompleksowych reform dotyczących rynku pracy, ubezpieczeń społecznych, podatków i innych, nakierowanych na poprawę konkurencyjności gospodarki, i po przyciągnięciu licznych inwestycji zagranicznych, pośrednio potwierdzających skuteczność reform, Słowacja przyjęła wspólną walutę po kursie analogicznym do naszego 3,20 zł za euro z lata 2008 roku. Z drugiej strony eksperci zaznaczają, że gospodarka słowacka jest dużo bardziej otwarta od polskiej (udział eksportu w PKB przekracza 80 proc., podczas gdy w naszym kraju kształtuje się na poziomie ok. 40 proc.). Gdyby porównać sytuację gospodarki słowackiej z gospodarką czeską, która jest w równym stopniu uzależniona od eksportu, ale zachowała płynny kurs walutowy, to teza o istotnym, negatywnym wpływie usztywnienia kursu słowackiej korony na gospodarkę nie zyskuje zdecydowanego potwierdzenia w danych.

Nie byłoby kłopotów z opcjami

W tym czasie wszystkie waluty krajów Europy Środkowej były bardzo silne. Wydawało się, że hossa nie będzie miała końca, a waluty naszego regionu będą się tylko umacniać.

Później niestety doszło do upadku banku Lehman Brothers, co dziś uważane jest za początek kryzysu. Kursy wszystkich walut regionu spadły na czele ze złotym.

– Gdybyśmy mieli wtedy euro, złoty by się nie osłabił i nie mielibyśmy problemu z opcjami – przypomina ekonomista Pekao SA. – Gdybyśmy jednak przyjęli walutę europejską po takim kursie, jak to zrobili Słowacy, to do dziś mielibyśmy zafiksowany kurs na około 3,2 zł za euro. Oznaczałoby to, że rzeczywiście przedsiębiorcy, którzy w 2008 r. wystawiali opcje, nie mieliby z nimi kłopotu. Jednak wszyscy eksporterzy mogliby mieć wielkie problemy z eksportem. Przy takim kursie byłby on znacznie mniej konkurencyjny, szczególnie w porównaniu z rywalami z tych krajów, które euro nie wprowadziły, a mają płynne kursy walutowe.

Zbieg niekorzystnych czynników

Marcin Mrowiec zaznacza, że na Słowacji zadziałały dwie znaczące siły na początku kryzysu. Po pierwsze, kurs słowackiej waluty w stosunku do euro był ustalony po kursie, który – po osłabieniu walut w naszym regionie – oznaczał spadek konkurencyjności słowackiego eksportu. Ważne było też to, że w okresie boomu Słowakom udało się przyciągnąć dużą ilość inwestycji w sektorze motoryzacyjnym, który szczególnie mocno ucierpiał w pierwszej fazie kryzysu.

– Łączny efekt był taki, że w pierwszej połowie 2009 roku wykorzystanie mocy produkcyjnych w gospodarce Słowacji spadło do poziomu tylko nieznacznie powyżej 50 proc. – przypomina ekonomista Pekao SA. – Innymi słowy, zbyt mocna waluta w połączeniu ze stosunkowo dużym udziałem sektora motoryzacyjnego w gospodarce doprowadziły do tego, że przez kilka miesięcy połowa mocy produkcyjnych w przemyśle leżała odłogiem. Był to wyraźnie słabszy wynik niż w innych krajach. W Polsce wykorzystanie mocy spadło znacznie mniej. Najniższy poziom to 69,2 proc. w pierwszym kwartale 2009 roku; szczyt zanotowaliśmy w pierwszym kwartale 2008 roku, wyniósł 80,3 proc.; średni wynik w okresie od początku 2002 r. do końca 2007 r. to 74,7 proc.

Fenomen zielonej wyspy

Analitycy zaznaczają, że swobodnie kształtujący się kurs walutowy działa trochę na zasadzie automatycznego bufora. Osłabienie złotego między połową 2008 r. (w lipcu i sierpniu kurs złotego względem euro nieznacznie przekraczał 3,2 zł) a końcem pierwszego kwartału 2009 r. (wtedy kurs sięgnął 4,9 zł za euro) znakomicie poprawiło rentowność eksporterów. Dzięki temu eksport netto miał duży dodatni wpływ na wzrost PKB w 2009 roku. W połączeniu ze znaczną stabilnością popytu krajowego przełożyło się na fenomen zielonej wyspy.

– Wkład eksportu netto do wzrostu PKB w 2009 roku wyniósł 2,8 pkt proc. – mówi Marcin Mrowiec. – Gdyby nie było dodatniej kontrybucji ze strony eksportu, nie byłoby zielonej wyspy. Co więcej, deficyt budżetowy byłby znacznie większy zarówno w 2009 r., jak i prawdopodobnie w 2010 r. Poza tym istniałoby znaczące ryzyko, że dług publiczny w relacji do PKB przekroczyłby pułap 55 proc.

Ekonomista wyjaśnia, że gdyby zabrakło bufora walutowego, trzeba byłoby np. radykalnie obniżać pensje w sektorze budżetowym, inwestycje publiczne itp., by ograniczyć deficyt budżetowy. Działo się tak w krajach bałtyckich. Na przykład w Estonii PKB w 2009 roku spadł o ponad 14 proc. w następstwie załamania się boomu gospodarczego opartego na nadmiernym wzroście akcji kredytowej.

Należy jednak zauważyć, że waluty krajów bałtyckich są od lat powiązane z euro (wcześniej z marką niemiecką) sztywnym kursem walutowym. Potrzeba silnych dostosowań fiskalnych w tych krajach w okresie kryzysu finansowego związana była z tym, że w okresie poprzedzającym kryzys doszło do nadmiernego wzrostu wartości kredytów i popytu konsumpcyjnego. Dlatego na podstawie sytuacji w tych krajach trudno określić, jak wyglądałyby dostosowania fiskalne w Polsce, gdyby w latach 2008 – 2009 kurs złotego nie osłabił się tak mocno.

Bliższy nam pod tym względem jest przykład Słowacji, która przed przystąpieniem do strefy euro miała podobną strategię polityki pieniężnej jak Polska. Nie wolno jednak zapominać, że sytuacja fiskalna Słowacji przed jej przystąpieniem do eurolandu była dużo lepsza niż z naszego kraju.

Warto zwrócić uwagę, że obecny kurs złotego względem euro również będzie sprzyjał silniejszemu wzrostowi gospodarczemu w ciągu kolejnych miesięcy.

– Gdyby kurs naszej waluty wobec euro był stały, przedsiębiorcy nie mieliby dodatkowej przewagi konkurencyjnej na rynkach międzynarodowych, wynikającej ze słabego złotego – twierdzi Marcin Mrowiec. – Tym samym musielibyśmy zakładać niższy wzrost gospodarczy niż dziś prognozowany na pierwszą połowę 2012 roku.

Ustabilizowanie finansów i kursu

Monika Kurtek, główny ekonomista  Banku Pocztowego, zwraca uwagę na inne aspekty bycia w klubie euro.

– Polska przed przystąpieniem do strefy euro musiałaby spełnić kryteria z Maastricht, obniżając m.in. deficyt sektora finansów publicznych przynajmniej do 3 proc. PKB – przypomina przedstawicielka Banku Pocztowego. – Ponadto kurs złotego musiałby przebywać przez przynajmniej dwa lata w mechanizmie ERM II.

Zdaniem Moniki Kurtek, wypełnienie kryteriów z Maastricht skutkowałoby ustabilizowaniem polskich finansów publicznych, a przebywanie w ERM II doprowadziłoby do stabilizacji notowań złotego. Miałoby to niewątpliwie korzystny wpływ na polską gospodarkę, także w długim terminie.

Jednak przy braku odpowiedniej elastyczności innych mechanizmów dostosowawczych w gospodarce sztywne powiązanie walut może w długim okresie niekorzystnie wpływać na stabilność makroekonomiczną. Dotyczy to szczególnie krajów charakteryzujących się niższym poziomem rozwoju gospodarczego w porównaniu z pozostałymi członkami strefy euro.

– Nie mam żadnych wątpliwości, że choć Polska wchodziłaby do strefy euro jako kraj z uporządkowaną polityką fiskalną, wiarygodny w oczach inwestorów zagranicznych, kryzys w eurolandzie na pewno odcisnąłby piętno na naszej gospodarce – dodaje główny ekonomista Banku Pocztowego.

Polska musiałaby na przykład uczestniczyć w programach pomocowych dla krajów strefy euro ogarniętych kryzysem zadłużeniowym, czyli de facto musiałaby wykładać publiczne środki na ratowanie innych państw. Wspólna waluta utrudniałaby prawdopodobnie życie polskim eksporterom; obecnie mniejszy popyt zagraniczny rekompensowany jest częściowo korzyściami z osłabienia złotego. Jeśli złotego by nie było, polskie towary i usługi byłyby znacznie mniej konkurencyjne.

– Myślę, że gdyby Polska znajdowała się obecnie w strefie euro, tempo wzrostu gospodarczego byłoby niższe od tego, jakie notujemy. Ale nie sądzę, abyśmy mieli w Polsce recesję – zaznacza Monika Kurtek.

Wyższe koszty kredytów walutowych

I wreszcie czarny scenariusz. Gdyby Polska weszła do eurolandu tuż przed globalnym kryzysem przy znacznie przewartościowanym kursie złotego, nasza obecna sytuacja gospodarcza byłaby prawdopodobnie gorsza, niż jest.

– Jak się okazało, obecność w strefie euro nie jest w czasie kryzysu gwarancją wiarygodności i stabilności gospodarki – wyjaśnia Piotr Bujak, ekonomista Nordea Banku. – Posiadanie własnej waluty jest natomiast skutecznym instrumentem absorbującym negatywny szok popytowy i załamanie obrotów handlowych w globalnej gospodarce.

Ekonomista zaznacza, że dzięki znacznie słabszemu złotemu dynamika przychodów i zysków polskich eksporterów, liczona w krajowej walucie, nie pogorszyła się tak bardzo jak przychody i zyski w euro. Co nie mniej istotne, firmom zorientowanym na rynek krajowy było dużo łatwiej konkurować z importem.

– Oczywiście trzeba też pamiętać o negatywnych aspektach bycia poza strefą euro – dodaje Piotr Bujak. – Gdyby złoty został zastąpiony wspólną walutą przed upadkiem Lehman Brothers, w czasie kryzysu nie mielibyśmy negatywnego wpływu na gospodarkę związanego ze stratami przedsiębiorstw na opcjach walutowych oraz ze wzrostem kosztów obsługi kredytów w walutach obcych zaciąganych przez gospodarstwa domowe i firmy. Z drugiej strony dużo gorzej byłoby, gdyby Polska weszła do strefy euro np. w momencie przystąpienia do UE. Przebywając w kolejnych latach w strefie euro i nie mając możliwości prowadzenia autonomicznej polityki pieniężnej oraz kursowej nasz kraj byłby w wysokim stopniu narażony na ryzyko nadmiernego wzrostu kredytów, co prowadziłoby do zbyt szybkiego wzrostu popytu w gospodarce. Rezultatem takiego procesu mogłoby być silne załamanie gospodarcze w czasie światowego kryzysu finansowego (potencjalnie zagrażające sytuacji finansów publicznych ze względu na prawdopodobną wówczas konieczność wsparcia sektora bankowego), tak jak to miało miejsce w krajach bałtyckich, których waluty od dawna powiązane są sztywno z euro.

Choć w Polsce nie ma euro, nie do końca strzeże nas to przed kolosalnymi turbulencjami, gdyby jeden z członków strefy euro ogłosił upadłość. Będąc w Unii Europejskiej, jesteśmy przecież powiązani z krajami strefy choćby z uwagi na wymianę handlową.

Jeszcze cztery lata temu w Polsce nie brakowało zwolenników przyjęcia unijnej waluty. Dziś eksperci zwracają raczej uwagę na problemy, jakie targają eurolandem. Politycy zaś dodają, że chcemy się znaleźć w tym klubie, ale najpierw musi on wyjść na prostą.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Finanse
Duże długi mieszkańców w średnich miastach. Trudniej tu o dobre, stabilne dochody
Finanse
EBOR i Enterprise Investors inwestują w eTravel
Finanse
Oszczędności Polaków rosną szybciej niż ich długi. Kogo to martwi?
Finanse
Ofiary Berniego Madoffa odzyskały już 94 procent swoich pieniędzy
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Finanse
Chcesz obniżyć podatek PIT? To ostatni dzwonek na wpłatę na IKZE
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego