W 2011 r. w samej administracji zatrudnionych było nieco ponad 430 tys. osób, czyli o 2,3 proc. mniej niż rok wcześniej, wynika z najnowszych danych GUS. – To bardzo dobre tendencje – komentuje Stanisław Kluza, ekonomista, były minister finansów. – Administracja musi być efektywna, a nie rozrośnięta – dodaje.
Najbardziej odchudziły się samorządy – o 8,6 tys. osób. Ale też nie wszystkie. O ile bowiem w gminach ubyło 8,4 proc. urzędników, o tyle w urzędach marszałkowskich przybyło ich 7,1 proc. Te ostatnie tłumaczą się wciąż koniecznością obsługi unijnych dotacji – wcześniej ich rozdzielaniem, teraz – ich rozliczaniem.
Rządowi, poszczególnym ministrom pozbywanie się nadmiernego zatrudnienia idzie słabiej. W ciągu 2011 r. liczba urzędników stopniała o 0,93 proc. – Nie sądzę, by były tu jakieś zwolnienia, raczej nie przyjmuje się nowych pracowników na miejsce tych odchodzących – mówi Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. – To efekt m.in. zamrożenia budżetu na płace w administracji centralnej. Skoro budżet nie może rosnąć, to rośnie presja pracowników, którzy oczekują podwyżek, by był on dzielony na mniej osób – dodaje.
Zatrudnienie spadło w ubiegłym roku także w całej sferze budżetowej, a więc w tych instytucjach, w których płace wypłacane są z kasy państwa. W sumie o 1,5 proc., czyli 24,7 tys. osób. Przede wszystkim mamy mniej nauczycieli (aż o 8,5 tys.), ale też pracowników ubezpieczeń społecznych (o prawie 1,6 tys.). Wyraźnie mniejsze jest też zatrudnienie w firmach wodno-kanalizacyjnych, spółkach budowlanych, transportowych, hotelowych czy gastronomicznych. – W końcu widać efekty likwidacji różnych zakładów budżetowych i prywatyzacji – podkreśla Gomułka.
– Z rynku dochodzą nas coraz bardziej niepokojące sygnały o mniejszej liczbie nowych firm, zamykanych przedsiębiorstwach, rosnącym bezrobociu. Trudno więc, by sfera budżetowa żyła jak pączek w maśle. A uzyskane oszczędności państwo może przeznaczyć np. na inwestycje – zauważa Kluza.