Przystań w kryzysie
– Polska gospodarka jest coraz częściej postrzegana przez inwestorów jako bezpieczna przystań w regionie – przyznaje Adam Czerniak z Kredyt Banku. Dlaczego cieszymy się aż takim zaufaniem? – Na tle innych krajów europejskich nasza sytuacja fiskalna i makroekonomiczna jest dobra – wyjaśnia ekonomista. I to pomimo tego, że jak prognozują analitycy, w ostatnim kwartale roku roczna dynamika wzrostu PKB ma spaść poniżej 1 proc., a stan budżetu pozostawia wiele do życzenia.
Okazję w polskich obligacjach widzą głównie inwestorzy zagraniczni. Na koniec września w ich portfelach były polskie papiery o wartości 185 mld zł. To ponad dwa razy więcej niż na początku 2010 r. Ale, jak twierdzą dilerzy, kupujący z londyńskiego City powoli zaczynają już realizować zyski, uważając, że nasze papiery zaczynają być zbyt drogie. Dlaczego zatem obligacje nie tanieją? – Pojawiają się inwestorzy z Azji, którzy zazwyczaj trzymają papiery aż do terminu zapadalności – wyjaśnia Benecki. I dodaje, że dzięki temu nie grozi nam zupełna wyprzedaż portfela polskich obligacji, jak miało to miejsce w 2003 r. Wówczas w ciągu zaledwie kilku miesięcy oprocentowanie naszych papierów wzrosło z 5 do blisko 8 proc. To dlatego, że wcześniej napływał do nas głównie kapitał spekulacyjny. Teraz, jak zresztą nieraz chwalił się resort finansów, więcej jest inwestorów długoterminowych.
Nie oznacza to jednak, że gwałtowne pogorszenie sytuacji na rynku długu nam nie grozi. Polska jest bowiem dla inwestorów „bezpieczną przystanią", dopóki w Europie panuje kryzys. – W sytuacji równowagi, gdyby pojawił się wzrost gospodarczy w strefie euro i poprawa sytuacji fiskalnej w krajach peryferyjnych, nasze papiery byłyby uznane za zbyt drogie. Dopóki sytuacja w Polsce będzie lepsza niż w innych krajach, możemy się nadal spodziewać napływu kapitału zagranicznego – uważa Czerniak.
Oprocentowanie naszego długu może wzrosnąć, kiedy wzrost gospodarczy będzie najsłabszy, czyli w I kw. przyszłego roku. Nasilać się będą obawy o stan budżetu, a obniżki stóp procentowych zostaną już uwzględnione w cenach. Benecki prognozuje, że rentowności mogą być wtedy wyższe niż teraz o ok. 50 pkt bazowych (0,5 pkt proc.).
Finansowa poduszka
To oznacza też wyższe koszty bieżącego finansowania potrzeb budżetu. Na razie z historycznie niskich rentowności Ministerstwo Finansów korzysta jak może. – Po przetargu zamiany mamy sfinansowane ponad 20 proc. przyszłorocznych potrzeb pożyczkowych, czyli zrealizowany plan – poinformował Piotr Marczak, dyrektor Departamentu Długu Publicznego w MF. To oznacza, że na poczet przyszłego roku pożyczyliśmy już blisko 30 mld zł. Resort sprzedaje teraz obligacje po wyższych cenach niż pod koniec ubiegłego roku, ale to nie oznacza automatycznie, że maleją nasze wydatki na obsługę długu. Obecnie spłacamy bowiem to, co pożyczyliśmy drożej lata temu. W tym roku koszty obsługi zadłużenia mają wynieść 43 mld zł. To o 7 mld zł więcej niż w roku ubiegłym. Dopóki nie zaczniemy zmniejszać nominalnego zadłużenia, te koszty będą w miarę stałe.
W przyszłym roku wciąż do pożyczenia zostało nam 115 mld zł. Jeśli sytuacja w strefie euro się polepszy, a taki scenariusz przewiduje minister finansów, inwestorzy mogą zacząć wracać z kapitałem do peryferyjnych krajów eurolandu. Z drugiej strony, jeśli wydarzy się tam coś złego, to pieniądze mogą zacząć uciekać również z Polski.