– Zaufanie społeczne jest coraz mniejsze, a ci ludzie mają prawo głosu – ostrzegała wczoraj Bernadette Segol, sekretarz generalna Europejskiej Federacji Związków Zawodowych (ETUC) po spotkaniu z szefami unijnych instytucji. Takie trójstronne spotkania, z udziałem również pracodawców, odbywają się zawsze przed szczytem przywódców UE, ale zazwyczaj nie budzą większego zainteresowania.
Tym razem jednak miało ono charakter symboliczny, bo pokazało zderzenie dwóch wizji walki kryzysem. Jedna oznacza kontynuację zaciskania pasa, co zapisuje Bruksela głównie pod wpływem Niemiec i innych państw Północy. Druga woła o środki stymulujące wzrost gospodarczy. Wsparciem dla niej była wczorajsza demonstracja, na którą zjechało 10 tys. związkowców z całej Europy. – Wszyscy zgadzają się, że trzeba dać priorytet wzrostowi, pytanie tylko, jak to osiągnąć – mówił Jose Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej.
Unijne instytucje w Brukseli są między młotem a kowadłem. Muszą bronić zapisanej przez siebie terapii konsolidacji fiskalnej, mimo że widzą już fiasko takich działań. UE, a w szczególności strefa euro, ciągle jest w recesji. Po głębokim tąpnięciu w 2009 r. przyszły dwa lata na plusie. Nie był to jednak początek długoterminowego trendu, a chwilowe odbicie się od dna. I od 2012 r. gospodarka znów stanęła.
Na 2013 r. przewidziany jest wzrost PKB w graniach błędu dla całej UE – 0,1 proc. i spadek 0,3 proc. dla strefy euro.
Cztery lata intensywnych działań antykryzysowych przyniosły wymierne rezultaty w postaci zahamowania paniki i zapobieżenia rozpadowi strefy euro. Ale końca zaciskania pasa nie widać. Grecja Portugalia, Irlandia i Hiszpania (a konkretnie jej banki) są pod unijną kroplówką i tylko Irlandia ma szansę wyjść z programu pomocowego. W Grecji trzeba było dwukrotnie uzgadniać korektę programów, w Portugalii i Hiszpanii efekty są gorsze od oczekiwanych: recesja się pogłębia, bezrobocie rośnie. Również we Francji mimo cięć deficyt budżetowy się zwiększa, bo zbyt małe są wpływy do państwowej kasy.