Przyznał więc rację traderom, którzy od dłuższego czasu twierdzą, iż bronienie kursu na poziomie 1,20 franków za euro, ustanowionego przez SBN ponad dwa lata temu, może być zbędne.
W tym miesiącu szwajcarski frank osłabił się o 0,4 proc. wobec koszyka dziewięciu kluczowych walut, monitorowanego przez Bloomberga. W tym czasie japoński jen, również traktowany jako bezpieczne schronienie w trudnych czasach, zyskał 1,1 proc., zaś amerykański dolar, mimo częściowego paraliżu waszyngtońskiej administracji, wzmocnił się o 0,5 proc.
W apogeum kryzysu zadłużeniowego w strefie euro, czyli we wrześniu 2011 r. frank był tak bardzo pożądaną walutą przez inwestorów, że jego kurs wobec euro zbliżył się do parytetu (1:1). Właśnie to skłoniło szwajcarski bank centralny do ustanowienia zapory na poziomie 1,20 franków za euro, gdyż umacniająca się waluta mogła zaszkodzić miejscowym eksporterom.
Teraz wraz z uspokajającą się sytuacją w eurolandzie mamy do czynienia z ucieczką od franka, któremu nie pomaga nawet impas budżetowy w Stanach Zjednoczonych, ani spekulacje na temat niewypłacalności tego supermocarstwa ekonomicznego. To zmniejsza koszty obrony kursu szwajcarskiej waluty, które w ubiegłym roku odpowiadały prawie jednej trzeciej produktu krajowego brutto.
- Pracę za SBN wykona rynek - przekonuje Alvin Tan, odpowiadający za strategię walutową francuskiego banku Societe Generale w jego londyńskiej placówce. Zwraca on uwagę, że premia za ryzyko w strefie euro zmniejszyła się, ponieważ zmalało też niebezpieczeństwo rozpadu tego bloku, co znalazło również wyraz w notowaniach franka.