- Stopniowo wchodzimy na nowe rynki, ale czynimy to wolniej niż jeszcze na początku roku - przyznaje Yngve Slyngstad, prezes tego wielkiego gracza na rynkach finansowych. Szturm na rynki wschodzące norweski fundusz przypuścił w 2012 r., kiedy uzyskał pozwolenie rządu na taką ekspansję. W tym okresie norweski rząd zgodził się też na zmniejszenie zaangażowania w Europie z 54 proc. do 41 proc. portfela inwestycyjnego.
Slyngsytad zapewnia, że w okresie ostatnich ośmiu miesięcy zarządzany przezeń fundusz nie handlował aktywami rosyjskimi, a obecnie monitoruje skutki sankcji nałożonych na ten kraj w związku z jego zaangażowaniem w konflikt na Ukrainie. Wprawdzie Norwegia nie jest członkiem Unii Europejskiej, ale postanowiła poprzeć sankcje.
- Zgodnie z naszą strategią inwestycyjną odnośnie do każdego kraju gdzie występują zaburzenia, ryzyko geopolityczne, czy jak nazwiemy to z czym mamy do obecnie do czynienia nie kupujemy tam ani nie sprzedajemy - wyjaśnia Slyngstad.
Od momentu pierwszego zastrzyku kapitału 18 lat temu norweski fundusz stale zwiększał ryzyko. W 1998 zaczął inwestować w akcje, dwa lata później zainteresował się rynkami wschodzącymi, w 2011 zaś nieruchomościami by chronić majątek siódmego eksportera ropy naftowej na świecie. Na koniec czerwca 2014 r. 9,9 proc. części akcyjnej jego portfela stanowiły walory z rynków wschodzących, a w przypadku papierów dłużnych było to 13,4 proc.
Norwegowie nadal zamierzają kupować w Chinach i będą tam próbować zwiększyć stan posiadania w ramach kwot przyznawanych kwalifikowanym instytucjonalnym inwestorom zagranicznym. Yngve Slyngstad wyjaśnia, ze jego fundusz swoje zaangażowanie w poszczególnych krajach dostosowuje do poziomu produktu krajowego brutto i pod tym względem w przypadku Chin jest ono zbyt małe.