Przywódcy UE i Kanady podpisali w ostatni piątek uroczyście wszechstronne porozumienie o handlu i gospodarce (CETA). Ma ono stworzyć strefę wolnego handlu między tymi dwoma obszarami. Przymiotnik „wszechstronne" informuje od razu, że nie chodzi tylko o proste zniesienie ceł czy innych barier na przepływ towarów. Zliberalizowane będą też usługi i inwestycje. CETA idzie dalej niż porozumienie północnoamerykańskie, czyli NAFTA (obejmująca USA, Kanadę i Meksyk). Porozumienie UE–Kanada dopuszcza np. firmy europejskie do kanadyjskiego rynku zamówień publicznych i odwrotnie. Obejmuje też usługi finansowe. Ponadto umowa ułatwia fuzje i przejęcia firm oraz przewiduje zniesienie restrykcji w uznawaniu kwalifikacji.
Bruksela nazywa CETA typem nowoczesnego porozumienia handlowego i modelem dla jeszcze dalej idącego i obejmujące znacznie większe gospodarki TTIP. To transatlantyckie porozumienie o handlu i inwestycjach jest w tej chwili przedmiotem negocjacji i budzi kontrowersje.
CETA miała być pozytywnym punktem odniesienia, ale może też stać się złym przykładem. Każde porozumienie handlowe musi być bowiem ratyfikowane przez parlamenty. W tym przypadku zgodę z jednej strony musi wyrazić parlament kanadyjski, a z drugiej – Parlament Europejski oraz 28 parlamentów narodowych. W PE już trwa budowanie koalicji przeciwko CETA, żeby podważyć TTIP. Podobne zamiar ma też lewica w Bundestagu.
Przeciwnicy tych porozumień nie zgadzają się, żeby zawierały one klauzulę umożliwiającą prywatnym inwestorom pozywanie do sądów suwerennych rządów. W założeniu ma to stwarzać prawną pewność działania na obcych rynkach. Ale przez lewicę, a także skrajną prawicę traktowane jest jako zamach na niezależne rządy.
W najbliższy poniedziałek w PE odbędzie się przesłuchanie kandydatki na nową komisarz ds. handlu Cecilli Malstrom i socjaliści i Zieloni już zapowiadają, że zażądają od niej usunięcia wspomnianej klauzuli z TTIP.