Można powiedzieć, że to film o niczym. O życiu, w którym w gruncie rzeczy nie wydarza się nic nadzwyczajnego. Ktoś się zakochuje, ktoś zdradza, kogoś coś boli. Ktoś się śmieje, ktoś płacze. A jednak to film piękny i wyjątkowy, bo opowiada o uczuciowej delikatności.
Streszczenie „Kochanków jednego dnia" może zabrzmieć jak zapis telenoweli. Czterdziestokilkuletni, wciąż młodo wyglądający wykładowca akademicki zakochuje się w studentce. Ariane po trzech miesiącach już z nim mieszka. Mówią sobie: „Niezależnie, co się dalej wydarzy, zawsze będę cię kochać". Ale pewnego dnia w drzwiach mieszkania staje córka nauczyciela. Jeanne jest w wieku kochanki ojca, właśnie pokłóciła się z chłopakiem. Dziewczyny zaprzyjaźniają się, ale życie toczy się swoim rytmem. Nic nie jest w nim łatwe.
Reżyser Philippe Garrel zadaje najprostsze pytania. Czym jest miłość? Czym jest przyjaźń? I czym jest seks – aktem miłości czy chwilą ekscytacji, pożądania, zabawy, którą możemy przeżyć z kimś przypadkowym, bez zobowiązań? Ile o sobie drugiemu człowiekowi musimy powiedzieć, a co może zostać naszą tajemnicą? Gdzie są w związku granice wolności? Zaborczości? Chęci posiadania partnera czy partnerki na własność? Na ile próbujemy być „nowocześni", a na ile naprawdę akceptujemy tzw. luźny układ?
Te pytania sprawiają, że „Kochankowie jednego dnia" daleko odbiegają od schematów telenoweli. I stają się opowieścią o dzisiejszej moralności, o złożoności naszych tęsknot i potrzeb.
W dwóch dziewczynach i mężczyźnie z „Kochanków jednego dnia" wrażliwy widz dostrzeże kawałek siebie i niektóre własne pytania. Może te, które go nurtują, a może te, o których zapomniał w codziennej bieganinie.