Zawsze robiła pani skromne, realistyczne filmy o współczesnym świecie. Dlaczego tym razem postanowiła pani wybrać się w przestrzeń kosmiczną?
Geneza „High Life" też jest skromna i przyziemna. Natknęłam się w jakiejś gazecie na informację, że mieszkańcy Teksasu nie chcą utrzymywać więzień, zwłaszcza tych, w których karę odbywają osoby skazane na wieloletnie wyroki. Skarżą się, że władze stanowe wydają majątek na te cele. Stąd narodziła się myśl: co by było, gdyby więźniów wykorzystać do eksperymentów? Najlepiej wysłać na inną planetę, bez możliwości powrotu.
Przestrzeń z „High Life" rzeczywiście bardziej niż statek kosmiczny przypomina więzienie, z którego nie ma wyjścia.
Stworzyłam rządzący się własnymi prawami zamknięty świat, z którego wyrwanie się jest niemożliwe. Bohaterowie odbywają podróż do „czarnej dziury", a lekarka, też z niejasną historią, przeprowadza na nich badania dotyczące inseminacji i rozrodczości. Miałam szczęście, bo odbyłam tę drogę ze znakomitymi aktorami. Przed laty wymyśliłam sobie, że głównego bohatera zagra Philip Seymour Hoffman, ale kiedy projekt wreszcie mógł zacząć być realizowany, już go nie było na świecie. Zastąpił go Robert Pattinson, znacznie młodszy, ale też fantastyczny. Lekarkę miała grać Patricia Arquette. Gdy nie pozwoliły jej na to inne zobowiązania, zgłosiła się do mnie Juliette Binoche. Innych wykonawców wypatrzyłam w różnych filmach czy w teatrze. Polka Agata Buzek zachwyciła mnie w sztuce wyreżyserowanej przez Krzysztofa Warlikowskiego.
W pani filmie niemal fizycznie odczuwa się mordęgę i samotność bohaterów.