Sokurow jest człowiekiem szorstkim, chwilami antypatycznym. Ale to ogromnie interesujący artysta. Jego kino nie pozwala widzom na intelektualne i emocjonalne lenistwo.
Krytycy lubią go nazywać następcą Tarkowskiego. Głównie dlatego, że jego filmy, zwłaszcza wczesne, naznaczone były obsesją śmierci i rozpadu wszystkiego – więzi międzyludzkich, cywilizacji. Być może ten wrodzony pesymizm i brak zakorzenienia Rosjanin wyniósł z dzieciństwa. Jako syn oficera Armii Czerwonej, często się przeprowadzał, jeździł tam, gdzie stacjonował ojciec. Kilka lat spędził nawet w Polsce.
– To nie był lekki czas – wspomina. – Jako Rosjanie byliśmy tam bardzo nielubiani. Byłem mały, ale zapamiętałem niechęć, z jaką się spotykałem.
Studiował historię, potem przeniósł się do moskiewskiej szkoły filmowej WGiK. Pierwsze obrazy nakręcone przez Sokurowa, m.in. pochodzący z 1978 roku debiutancki „Samotny głos człowieka” oraz „Zdegradowany” (1980), „Wieczorna ofiara” (1983 – 1985), „Elegia” (1985) trafiały na półki, bo cenzura zarzucała im antyradziecką wymowę. Weszły na ekrany dopiero w latach 80. Za „Samotny głos człowieka” Sokurow dostał Brązowego Lamparta w Locarno. Odtąd jego filmy często zapraszano na międzynarodowe festiwale, ale dla zachodnich krytyków były zbyt hermetyczne, zakorzenione w rosyjskiej tradycji i sposobie myślenia.
W ciągu ostatniego dziesięciolecia Sokurow przygotował dwie pasjonujące trylogie. Na pierwszą z nich – historyczną – składają się filmy „Moloch”, „Cielec” i „Słońce”.