W krzywym zwierciadle możemy zobaczyć również tzw. elity polskie. Przecież nim zdążyliśmy się obejrzeć, a – jak kpił z parweniuszy Paweł Kukiz – „Już my som Amerykany". Polscy menedżerowie i specjaliści od marketingu podobnie jak nowojorscy bohaterowie „Niani" żyją według schematu: kilkanaście godzin w pracy, na szkoleniu czy wyjeździe służbowym. Wieczorem i w weekendy uciekają od rodziny w życie towarzyskie, a jeśli nawet są z bliskimi na jednym przyjęciu – to na dystans, który uniemożliwia rozmowę. Wtedy jedyną opoką rodziny staje się niania, taka, jaką wspaniale zagrała Johansson. Zaczyna od świetnej decyzji: ucieka z pewnego słynnego banku. Zamiast wyścigu szczurów woli smakować wolność i poznawać siebie. Wchodząc w postawiony na głowie świat szefów korporacji i ich zmanierowanych żon – stara się go zrozumieć. Ale pozostaje sobą i nie wpada w paranoję jak inni. Zastępuje ojca chowającego się przed dzieckiem za gazetą i służbowymi papierami. Wyręcza matkę, która chodzi na dobroczynne gale i przejmuje się głodującymi dziećmi z Afryki, gdy jej własne są spragnione matczynej miłości.
Film piętnuje też inny absurd: nianie wychowujące cudze dzieci robią to kosztem własnych. Dlatego tytułowa bohaterka postanawia zrezygnować z roli Kopciuszka i zrobić porządek wokół siebie.
W filmie nie zabrakło wątku miłosnego, nieoczekiwanych zwrotów akcji i pięknych pejzaży Nowego Jorku. By zrozumieć tylko pozorny happy end, trzeba sobie wziąć do serca prawdę, że Johansson nie zagrałaby w głupawej komedyjce. Naprawdę jest mądrzejsza od snobów i mądrali, którzy jej nowy, pozornie błahy, film zapewne zlekceważą. Warto się wnikliwie przyjrzeć tej przewrotnej familijnej opowieści, by zobaczyć, że prostota jest najtrudniejsza, a rodzina – najważniejsza.