Razem z Jerzym Kawalerowiczem odchodzi pewna epoka. Mija czas ludzi, dla których sztuka filmowa była magią, jedynym sposobem na życie, jaki znali.
Urodził się w1922 roku w Gwoźdźcu, na kresach wschodnich. Po wojnie studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Rzucił jednak malarstwo dla filmu. Bo częściej niż w Akademii zaczął bywać w formującym się Instytucie Filmowym, który potem przeniósł się do Łodzi i przekształcił się w szkołę filmową. Odbywał praktyki przy pierwszej powojennej fabule „Zakazane piosenki”, potem był asystentem Wandy Jakubowskiej przy „Ostatnim etapie”. A w 1950 roku razem z Kazimierzem Sumerskim zadebiutował jako reżyser „Gromadą”.
W ciągu całego życia Jerzy Kawalerowicz nakręcił 17 filmów. Nie tak wiele. Są reżyserzy, którzy wyjeżdżają na plan co rok. Kiedyś powiedział mi żartem: „Dygat mawiał: «Wiesz, lenistwo nie pozwala mi robić byle czego.» Więc ja to po nim powtarzam. ”
Coś w tym było: Jerzy Kawalerowicz miał rzemiosło filmowe opanowane do perfekcji, ale przede wszystkim był artystą. Bardzo długo szukał tematów. Nie szedł za modą, jego twórczości nie daje się zaszufladkować, przypisać wyłącznie do szkoły polskiej czy jakiegokolwiek innego nurtu lub gatunku. Sam mówił: – Nie mam żadnego credo artystycznego, nie chcę powtarzać ani siebie ani innych.
W kinie interesowały go: miłość, wiara i polityka. Spośród własnych filmów najwyżej cenił „Matkę Joannę od Aniołów”.