49-letni dziś Hartley, nazywany czasem Godardem z Long Island albo nowojorskim kronikarzem ludzkiej duszy, był z pewnością jedną z ciekawszych indywidualności amerykańskiego kina niezależnego. I jest nadal, choć przeniósł się do Berlina, gdzie – jak mówi – taniej się żyje i taniej kręci filmy.
Wbrew pozorom argument ten w przypadku Hartleya nie jest mało ważny. Twórca obrazu „Henry Fool” nigdy bowiem nie obrósł w piórka i nie opuścił niszy dla niezależnych filmowców. Artyści, z którymi kiedyś razem szedł pod prąd, tacy jak Spike Lee czy Jim Jarmusch, zwekslowali ku kinu błyszczącemu gwiazdami. On pozostał wierny obrazom skromnym, niepokojącym, balansującym między melancholią a śmiechem, dramatem a komedią.
W wydanym przez Romana Gutka zestawie „Hal Hartley” znalazły się cztery z 20 filmów Hartleya. „Dziewczyna z planety poniedziałek” jest rodzajem politycznego pamfletu i jedynym w jego dorobku obrazem science fiction. Korporacja Trzy M przejmuje władzę w Ameryce i wprowadza całkowitą kontrolę każdej sfery życia obywateli.
„Flirt” to trzy historie, które dzieją się pod różnymi szerokościami geograficznymi. Schemat jest zawsze podobny, choć zmieniają się postaci. W Nowym Jorku jesteśmy świadkami romansu męsko-damskiego, w Berlinie – gejowskiego, w Tokio śledzimy związek Japonki i Amerykanina. W dwóch nowelach padają nawet te same słowa, te same dialogi.
W obrazie „Henry Fool” Hart-ley proponuje przewrotną opowieść o introwertycznym, znajdującym się pod pantoflem matki śmieciarzu, który staje się sławnym pisarzem i zdobywa Nagrodę Nobla.