Przypominam sobie o tym, zastanawiając się, jak ogarnąć ogrom atrakcji, które oferuje wieczne miasto. Czy można znaleźć wspólny mianownik dla wędrówek po Rzymie antycznym, chrześcijańskim, renesansowym, barokowym? Rzymie Caravaggia, Rafaela, Michała Anioła, Goethego, Byrona, Mickiewicza, Sienkiewicza? Który Rzym wybrać?
Dzisiaj mam dosyć deptania po via del Corso, najpopularniejszej rzymskiej arterii handlowej. Ze wszystkich stron płynie tłum zakupoholików. Zatrzymuję się na przystanku z widokiem na Piazza Venezia. Czekanie na autobus skracam sobie oglądaniem na ulicznym stoisku filmowych kalendarzy na rok 2010. Przywołują słynne sceny z kina kręcone w Rzymie. I tu nagła iluminacja: a może tym razem pójść tropem filmowym?
Ale od czego zacząć? Nadjeżdżający autobus rozprasza wątpliwości – wiezie mnie prosto na Via del Tritone, skąd już tylko dwa kroki do fontanny di Trevi. Bodaj najbardziej filmowego symbolu Rzymu. Do tej fontanny pewnej szalonej nocy wskoczyła Anita Ekberg, pociągając za sobą Marcella Mastroianniego („Słodkie życie”, 1959 r., Federico Fellini). Scenę kąpieli Fellini kręcił w marcu. Zdjęcia trwały kilka godzin, ale posągowa szwedzka piękność zniosła zimny prysznic bez zmrużenia oka.
[srodtytul]Dość fontann, chcemy chleba[/srodtytul]
Barokową fontannę di Trevi, arcydzieło Berniniego, ledwo widać zza tłumu turystów. Błyski fleszy ślizgają się po marmurowych figurach: Neptunie, koniach symbolizujących wody spokojne i wzburzone, personifikacjach obfitości, zdrowia i czterech pór roku. Roześmiane Japonki zgodnie z tradycją rzucają do fontanny drobne monety. Czy wiedzą, że zwyczaj ten zapoczątkowały bohaterki filmu z 1954 r „Trzy monety w fontannie” w reżyserii Jeana Negulesco? Trzy amerykańskie dziewczyny przeżywające miłosne przygody z przystojnymi Włochami wrzucały do fontanny monety, by zapewnić sobie powrót do Rzymu.