Był 1989 rok. Nikomu jeszcze się nie śniło, że gry wideo mogą dorównać popularnością filmom, a nawet prześcignąć je, jeśli chodzi o techniczne zaawansowanie.
Jordan Mechner siedział w swoim pokoju przed ekranem Mcintosha i opracowywał grafikę „Księcia Persji”. To była prosta zręcznościówka, w której gracz musiał pokonać kolejne poziomy więzienia, by na końcu stoczyć walkę ze złym wezyrem i odbić księżniczkę. Mechner tworzył ją — jak na obecne standardy — chałupniczą metodą. Mój ojciec skomponował muzykę do gry, która była ciągiem brzęczeń i bipnięć — wspomina. — Natomiast brat biegał i skakał, co rejestrowałem kamerą i co służyło mi jako wzorzec ruchów postaci.
Tak wyglądały wczesne lata gier. Ich autorzy dopiero uczyli się tworzyć wielowątkowe fabuły, a inspiracji często szukali w kinie. — Przyglądając się różnym gatunkom filmowym, jak opowieści płaszcza i szpady czy science fiction, zastanawialiśmy się, jak je wykorzystać w nowym medium — mówi Mechner. Dziś sytuacja się odwróciła. Dorosło pokolenie widzów wychowane na konsolach i Internecie. I filmowcy szukają pomysłów na filmy, śledząc rozwój branży komputerowej.
Ekranizacja „Księcia Persji: Piasków czasu” — wersji gry Mechnera z 2003 roku — to kolejna próba przełożenia wirtualnego świata na język kina. Tytułowy książę jest wesołym awanturnikiem, który zostaje uwikłany w walkę o władzę na królewskim dworze. W filmie jest szczypta rodzinnego dramatu, magii i dużo akrobatycznych pojedynków na zakrzywione miecze. Reżyser Mike Newell wyraźnie nawiązuje w „Księciu Persji...” do tradycji hollywoodzkich filmów przygodowych z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, których gwiazdą był Erroll Flynn.
Te smaczki dla kinomanów nie rekompensują jednak podstawowej wady „Księcia Persji...” — nie wywołuje emocji. Choć nie brakuje w nim wyrazistych bohaterów, gonitw, bijatyk i cofania się w czasie przy udziale magicznego sztyletu. Barierą, której kino nie potrafi na razie pokonać, jest interaktywność. W grach można zanurzyć się w fantazyjną rzeczywistość, sterując poczynaniami postaci. W kinie widzowie mogą jedynie biernie śledzić akcję i liczyć, że scenarzyści nie zamierzają zanudzić ich na śmierć.