Oszukać prowizorkę

Z Andrzejem Barańskim, przewodniczącym jury festiwalu filmowego w Gdyni, o przyszłości polskiego kina rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 24.05.2010 19:46

Andrzej Barański, reżyser i scenarzysta, przewodniczący jury festiwalu filmowego w Gdyni

Andrzej Barański, reżyser i scenarzysta, przewodniczący jury festiwalu filmowego w Gdyni

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman

[b][link=http://www.rp.pl/temat/483144.html]Zobacz punktację naszych recenzentów[/link][/b]

[b][link=http://www.rp.pl/temat/483242_Pierwsze_Ujecie_PISF.html] Oglądaj w tv.rp.pl[/link][/b]

[b]Rz: Funkcja przewodniczącego jury festiwalu gdyńskiego nie jest wdzięczna. Koledzy zwykle mają po werdykcie sporo pretensji... [/b]

[b]Andrzej Barański:[/b] Przyjąłem tę propozycję w chwili słabości, ale to ciekawe zadanie. W końcu festiwal nie tylko podsumowuje miniony rok, ale też wyznacza kierunek myślenia o polskim kinie w przyszłości.

[b]W ostatnim roku cieszyliśmy się filmami zrobionymi przez nowe pokolenie twórców. [/b]

Niedawno znowu obejrzałem "Wojnę polsko -ruską". To nowoczesny, bardzo osobisty film. Przeżyłem w kinie wielką radość. Podobnie jak na "Rewersie". To filmy świetnie zrealizowane, ze znakomitymi zdjęciami i dobrze poprowadzonymi aktorami. Ale myślę, że wśród zachwytów zapominamy, czego nam brakuje.

[b]To znaczy? [/b]

Mamy albo czystą rozrywkę, albo kino środka. Pro- dukcje są mało wyraźne stylistycznie, a pewne gatunki całkiem zniknęły. Tęsknię za kinem historycznym. Kostium zmienia sposób myślenia, mówienia. Niesie dystans. Lubię wygląd dawnego świata. Ale dzisiaj, jak się podliczy, ile kosztuje komplet strojów z epoki dla jednej postaci, to opadają ręce. Poza tym zaraz pada zarzut, że chcemy robić jakieś starocie. Najbardziej jednak boli mnie, że zapominamy o tytułach eksperymentalnych, trudniejszych, dla koneserów.

[b]Powstał w ubiegłym roku "Las" Piotra Dumały. [/b]

To wyjątek potwierdzający regułę. Na początku lat 90. mówiło się: "Róbmy kino komercyjne, które zapracuje na artystyczne". Dziś już wiadomo, że kino komercyjne zarabia wyłącznie na siebie.

[b]Dziwi pana, że twórcy i producenci chcą dotrzeć do widza? [/b]

Nic nie mam do komercji. Ona zresztą, dzięki rozwojowi techniki, zyskuje dziś profesjonalne opakowanie. Ale kino artystyczne to przekazywanie idei i refleksji, niemające nic wspólnego ani z publicystyką, ani z widowiskiem. I mam poczucie, że widzowie nie mają szansy go poznać. Najambitniejsze filmy ze świata nie docierają do nas. Nie ma już prężnego ruchu DKF -ów, a dystrybutorzy boją się ryzyka i nie wprowadzają na ekrany nawet obrazów, które stają się wydarzeniami na filmowych festiwalach. To jak młoda publiczność ma wyrobić w sobie potrzebę obcowania ze sztuką?

[b]Pomagają jej w tym imprezy takie jak Era Nowe Horyzonty czy Warszawski Festiwal Filmowy. [/b]

Do Wrocławia ciągną pielgrzymki z całej Polski, ale potem przez cały rok jest cisza. W Polsce się takich filmów nie produkuje. Nie twierdzę, że na ekranie ma przez kilka godzin spać facet jak w filmie Warhola. Ale chodzi o to, by mogły powstawać rzeczy, które nie mieszczą się w znormalizowanym pudełku.

[b]Dużo mówi się ostatnio o młodym pokoleniu. A jaką rolę mają dziś do spełnienia starzy mistrzowie? [/b]

Nie chcę przytaczać przypadków z historii, opowiadać o ludziach, którzy budzili się do wielkiej twórczości w późnym wieku. Ale mam nadzieję, że w Polsce starsi artyści zajmą tereny opuszczone przez młode kino. Kiedy oglądałem ostatni film Antonioniego, miałem wrażenie, że spotkałem starego przyjaciela i rozmawiamy o tym, co w życiu ważne. Lubię, gdy ktoś ma mi coś do powiedzenia, a nie wychodzi z założenia: robię film, bo robię film.

[b]Czym pan tłumaczy fakt, że ciągle jesteśmy nieobecni na wielkich światowych festiwalach? Nie ma mody na Polskę? Nie potrafimy innych zainteresować? [/b]

To drażliwy temat. Nie widzę potrzeby, żeby nasze filmy koniecznie wszędzie się podobały. Najpiękniejszy polski wiersz znakomicie przełożony na esperanto staje się tylko produktem wierszopodobnym. I tak jest z obrazem świata. Mówi się, że film, obok cyrku, posługuje się najbardziej międzynarodowym językiem. Czy tak jest naprawdę? Powiem rzecz niepopularną: nie widzę potrzeby, żeby polski film podbijał Brazylię. Może ważniejsze jest, żeby podobał się w Cieszynie czy w Toruniu. By ktoś bliski nas docenił. Na imprezach międzynarodowych dojmującym odczuciem jest dla mnie obcość. Jurorów, publiczności. Zawsze miałem takie wrażenie, nawet gdy mnie chwalono. Nie cenię na siłę wymuszanego uniwersalizmu. Czekam w kinie na bliskość.

[b]I, jak się domyślam, na fachową robotę? [/b]

Tak, oglądam stare filmy w kanale Kino Polska i widzę, że nawet te najsłabsze były bardzo starannie zrobione. Ale wtedy kręciło się dziennie 20 metrów, ekipy miały po 100 dni zdjęciowych. Obowiązywała rzetelność. Gdy byłem asystentem Kazimierza Kutza, do filmu "Linia" zbudowaliśmy w plenerze restaurację. Po wyjściu ekipy powstał tam normalny lokal. Podobnie zdarzyło się przy "Znikąd do nikąd" w Szlachtowej koło Szczawnicy. Scenograf Bolesław Kamykowski wiedział, jak pracują belki i jak zrobić z nich bezpieczną konstrukcję. Dzisiaj nikt takiej dekoracji nie robi. Polskiemu kinu szkodzi pośpiech. Pokolenie starych fachowców odeszło na emeryturę albo zmieniło zawód i zamiast wyczarowywać sztukaterię w filmach, robi ozdobne sufity albo pozłacane poręcze w nowych willach. Przestano myśleć o tych ludziach. Bo jak film kręci się w 15 dni, to fachowiec staje się przeszkodą. Wszyscy się spieszą, a on mówi: "Przepraszam, ale jeszcze nie skończyłem". Myślę, że razem z jurorami spróbujemy znaleźć tych, którym udało się oszukać prowizorkę.

[b]Coś obawiam się, że szansę na Złote Lwy ma w tym roku jednak eksperyment w stylu Andy Warhola... [/b]

Chciałbym zobaczyć filmy zaskakujące, świeże, które mogą się stać drogowskazami na przyszłość. Choć zdaję sobie sprawę, że jako juror nie mogę wpadać w awangardowe myślenie. Lubię określone kino, ale z ciekawością i życzliwie będę przyglądał się temu, czego sam bym nie zrobił.

[i]rozmawiała Barbara Hollender[/i]

[ramka] [b]Andrzej Barański

reżyser, scenarzysta[/b]

Jest autorem fabuł, animacji, spektakli Teatru TV i dokumentów. Jego filmy są spokojne, refleksyjne. Tak jakby rozgrywały się z dala od zgiełku świata. Urodził się w 1941 roku w Pińczowie. Studiował na Politechnice Śląskiej w Gliwicach i ukończył reżyserię w łódzkiej szkole filmowej. Fascynuje go prowincja – jej nastrój, spowolniony rytm życia – co znakomicie widać w takich filmach jak "Kobieta z prowincji" i "Dwa księżyce". W 2005 roku nakręcił "Parę osób, mały czas" – piękną, impresyjną opowieść o przyjaźni poety Mirona Białoszewskiego i Jadwigi Stańczakowej.[/ramka]

[b][link=http://www.rp.pl/temat/483144.html]Zobacz punktację naszych recenzentów[/link][/b]

[b][link=http://www.rp.pl/temat/483242_Pierwsze_Ujecie_PISF.html] Oglądaj w tv.rp.pl[/link][/b]

Pozostało 97% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów