W filmie Burstein (dotychczas dokumentalistki) tradycja zostaje zachowana, ale to zaledwie początek fabuły.
Garret (Long) ma za sobą kilka związków, ale w żaden nigdy poważnie się nie zaangażował. Kiedy w jednym z nowojorskich barów poznaje Erin (Barrymore), zapowiada się kolejny romans na jedną noc. Jednak dowcipna i ambitna dziewczyna (Erin marzy o karierze reporterki) zawróci Garretowi w głowie. Flirt przerodzi się w uczucie.
Właśnie w tym miejscu powinien nastąpić happy end, poprzedzony ewentualnie zabawnymi perypetiami bohaterów. Tymczasem Garret i Erin muszą się rozstać. On zostaje w Nowym Jorku. A ona wraca do domu w San Francisco, by dokończyć studia.
W tym filmie nie chodzi więc o pokazanie narodzin miłości, ale o pytanie – czy związek na odległość można utrzymać i pogodzić z realizacją własnych ambicji? Taki punkt widzenia jest bardziej interesujący. Umożliwia realistyczne nakreślenie sylwetek bohaterów, ich problemów. Nie mamy poczucia, że oglądamy bajkę, choć wiemy, że odejście od romantycznego schematu nie może być całkowite.
Żałuję jedynie, że potencjał tkwiący w tej opowieści nie został do końca wykorzystany. Zbyt dużo jest tu mało śmiesznych dowcipów i wymyślanych na siłę przeszkód. Przyjaciele Garreta i siostra Erin – odradzający im związek – są pod tym względem irytujący.