W „Chrzcie" kontynuuje pan wątki z „Mojej krwi". Mówi pan o dojrzewaniu do odpowiedzialności za własne czyny, o śmierci, której człowiek musi stawić czoła, o męskiej przyjaźni...
[b]Marcin Wrona:[/b] ... i o rolach, w jakie ludzie są wtłaczani. Ktoś nagle staje się ojcem, dyrektorem, reżyserem. Albo przestępcą. Jest w tym jakiś fatalizm, bo trudno potem tę maskę zdjąć.
[b]W filmie przeszłość wraca do bohaterów jak bumerang.[/b]
Bohater musiał kiedyś zdecydować, czy pójdzie w stronę łatwego pieniądza i stanie się przestępcą, czy w stronę dobra – ku rodzinie i przyzwoitej pracy. Chciałem pokazać proces jego dojrzewania, bo wierzę, że ludzie mają szansę się zmienić, stać się kimś lepszym. Ale też próbowałem powiedzieć, że czasem drogi powrotnej nie ma.
[b]Nad jednym z pana bohaterów wisi wyrok mafii. To jak z amerykańskiego kina. [/b]