Wielki klasyk kina japońskiego? Niemal każdy widz odpowie Akira Kurosawa – dwukrotny laureat Oscara, reżyser "Rashomona", "Siedmiu samurajów", "Tronu we krwi", "Rudobrodego". Ale przecież miano "najbardziej japońskiego z japońskich twórców" zyskał Jasujiro Ozu. Artysta, który konsekwentnie obserwował swoich współczesnych, opowiadał o zmieniającej się obyczajowości, o zaniku szacunku dla tradycji, więzi rodzinnych i starości, o pogłębiającej się samotności ludzi.
Ozu wypracował własny, niepowtarzalny styl: pełen prostoty i subtelności, którą być może potrafimy docenić dopiero dzisiaj. Zrealizował około 50 filmów, ale zachowało się niewiele ponad 30. Zmarł na raka przełyku w 1963 roku, w wieku 60 lat.
W listopadzie ukaże się wydany przez Gutek Film box DVD z sześcioma filmami Ozu (m.in. "Dryfującymi trzcinami" i "Późną jesienią"), a na razie w kinach można obejrzeć jeden z jego najsłynniejszych tytułów – nakręconą w 1953 roku "Tokijską opowieść". To historia dwojga starych ludzi odwiedzających dorosłe dzieci – córkę, syna i synową – wojenną wdowę, z którymi stracili kontakt.
Ich wizyta wydaje się dla zagonionych, zajętych własnymi sprawami ludzi kłopotliwa. Więzi międzypokoleniowe zostały zerwane, rodzice witani są grzecznie, ale już za chwilę stają się balastem. W wycyzelowanym, toczącym się w wolnym tempie filmie Ozu rejestruje nastroje, obserwuje uważnie każdy gest, podsłuchuje błahe rozmowy, notuje słowa, które pozornie niewiele znaczą. Tworzy smutną opowieść o przemijaniu miłości, bliskości, życia i świata opartego na dawnej tradycji.
A jednak nie ma w "Tokijskiej opowieści" buntu. Raz tylko zdesperowany i podpity bohater wyrzuci z siebie cały ból istnienia w czasie pijackiej rozmowy w barze. W filmie Ozu dominuje klimat smutnego pogodzenia z tym, co przynosi czas.