- Byliśmy naprawdę biedni: jadło się chleb z marmoladą, ale byliśmy bardzo koleżeńscy - wspomina Eugeniusz Halski, rezydent w Stodole. - Zawsze znalazł się jakiś fundator.
Piwo, wino, kanapki i dobry humor i muzyka - to wszystko, czego trzeba było młodym. A muzyka też nie byle jaka - Janusz Zabiegliński i jego zespół grali jazz - jako jedyni wówczas w stolicy.
- Tam się praktycznie mieszkało - dodaje Jolanta Marciniak, aktorka kabaretu Stodoła. - Wracało się z zajęć, pokazał się człowiek rodzinie, że żyje i leciał do Stodoły. - Byliśmy wyspą unoszącą się na morzu czegoś, co nam się nie podoba. Swobodny nastrój, pogodna zabawa - stopniowo zaczęły przeobrażać Stodołę w instytucję artystyczną.
Sensacją była pierwsza premiera kabaretu „W tym szaleństwie jest metoda” w reżyserii Jerzego Biczyckiego. Widzów fascynował, ale i gorszył striptiz w przedstawieniu, ponoć pierwszy w PRL-u - nie dość że publiczny, to całkowity. Do tego wykonująca go niewiasta charakteryzowała się rubensowskimi kształtami wzbudzając niemałe emocje zgromadzonych.
Widzowie dowiedzą się także dlaczego ważnym epizodem w życiu Stanisława Tyma, było stanie na bramce w Stodole, i w jakich okolicznościach złożył tam wizytę Robert Kennedy, a także co pił, a czego nie odważył się zjeść.
Atutem filmu są archiwalia, a także wypowiedzi ludzi związanych ze Stodołą. Wspominają ją m.in. Elżbieta Jodłowska, Magda Umer, Zbigniew Hołdys. Autor filmu, Marek Kłosowicz, przypomina również kolejne siedziby Stodoły - od baraku budowniczych Pałacu Kultury i Nauki na Emilii Plater, poprzez stołówkę budowniczych Teatru Wielkiego na Trębackiej, potem na Nowowiejskiej w kinie wojskowym Oka, na Wspólnej. Po spaleniu tej ostatniej studenci mieli ponoć skandować towarzyszowi Gierkowi w czasie pierwszomajowego pochodu w 1971 roku: „Gierek! Gierek! Dziś Stodoła o schronienie nowe woła!”. Dostali. Na Batorego 10, gdzie trwa do dziś. Tylko, że to już całkiem inna Stodoła...