W dokumencie Tima Hetheringtona i Sebastiana Jungera starcia z wrogiem nie mają uwodzicielskiej mocy jak w epickim kinie wojennym lub thrillerach w rodzaju oscarowego „The Hurt Locker. W pułapce wojny”. Twórcy dobitnie pokazują, że wojenna rzeczywistość jest skrajnie nieefektowna, nawet w najbardziej niebezpiecznym miejscu na Ziemi.
Hetherington i Junger, wraz z plutonem marines, spędzili 15 miesięcy w dolinie Korengal. CNN i wojskowi nazywają ją afgańską Doliną Śmierci. W ciągu pięciu lat wojny z talibami zginęło w niej 50 Amerykanów.
To reporterski zapis z pierwszej linii frontu. Autorzy uchwycili szok i strach żołnierzy. Wojenny chaos i wszechogarniającą nudę w oczekiwaniu na atak lub zwiad. Pokazali także, na czym polega braterstwo broni.
„Mieszkałem w ciasnym bunkrze. Nie można było nawet wstać. Czułem się jak ryba w konserwie” – wspomina jeden z marines. „Wyły jakieś małpy... Sądziłem, że to talibowie” – mówi drugi. Wróg zwykle pozostawał niewidzialny. Seria z kałasznikowa mogła paść w każdej chwili. Tak zginął Juan „Doc” Restrepo. Sanitariusz plutonu dostał dwa postrzały w szyję. Po jego śmierci koledzy dotarli w głąb doliny, gdzie na cześć „Doca” założyli posterunek.
„Weszliśmy na zbocze z łopatami i kilofami” – opowiadają marines. „Całą noc kopaliśmy mały schron w kształcie półkola. Tamtego dnia było pięć – siedem ostrzałów”. Baza stanowiła dla Amerykanów symbol triumfu nad wrogiem, a przede wszystkim była hołdem dla poległych.