Emitowała go telewizja w czasach mego coraz odleglejszego dzieciństwa, w czasach, kiedy nie było żadnego pluralizmu (choćby estetycznego), o postmodernizmie nie wspominając. Moja wizja trzech muszkieterów zogniskowała się więc wokół pytań w rodzaju: czy w roli Atosa słusznie obsadzony został bokser? Groźba trwałego spsienia muszkieterów w najmniejszym stopniu nie zaprzątała mojej uwagi, aż do chwili, gdy w ostatni weekend podwójnymi oczyma ujrzałam trójwymiarowe jego następstwa.
Muszkieter bez właściwości
Doskonale rozumiem męki twórców filmu: nie da się już zrobić historii naprawdę opartej na powieści Dumasa i nie da się przenieść na ekran nawet tych kilku, najbardziej wszak wyrazistych, z jego postaci. Moje dziecinne dylematy obsadowe muszę więc nieodwołalnie pożegnać. Szpotawego bowiem konia z rzędem temu, kto dowiedzie, że słowo „Gaskończyk" cokolwiek mówi przeciętnemu (a niechby i nieprzeciętnemu) polskiemu dwudziestolatkowi. Jeśli połapie się on, że termin ten odnosi się do tożsamości regionalnej, to wyłącznie dzięki wytrwale ćwiczonej inteligencji, nie zaś dzięki znajomości monologów Cyrano de Bergeraca. I w porządku, zero pretensji, wiadomo, że młodzież – zwłaszcza ta z dobrych rodzin, która mogłaby przypadkiem znaleźć w domowej biblioteczce Rostanda – ma dziś bardzo ciężko.