W filmie Waldemara Krzystka, wchodzącym w piątek na ekrany, przeszłość ukazana jest bez martyrologii. Reżyser pokazuje, że w związku byli faceci mający dość tupetu, by zgarnąć SB sprzed nosa tytułowe miliony. I zrobili to w stylu, którego nie powstydziliby się bohaterowie hollywoodzkich produkcji. „80 milionów" to znakomity przykład kina popularnego, łączącego fakty historyczne z czystą rozrywką.
Fabuła dotyczy wydarzeń z grudnia 1981 roku, gdy na dziesięć dni przed wprowadzeniem stanu wojennego księgowy dolnośląskiej „Solidarności" Józef Pinior wraz z Piotrem Bednarzem – wspomagani przez rzecznika związku Stanisława Huskowskiego – pobrali z wrocławskiego banku 80 milionów złotych. Pieniądze pochodziły ze związkowego konta i miały pomóc w zbudowaniu podziemnych struktur „Solidarności".
Dziś taka transakcja nie wzbudzałaby zastrzeżeń, ale wtedy SB kazało dyrektorom banków zgłaszać każdą wypłatę powyżej 50 tysięcy. Kiedy specsłużby zorientowały się, że związkowcy wzięli pieniądze, rozpoczęto na nich obławę połączoną z brutalną propagandą w mediach.
Krzystek przedstawił tę rozgrywkę w konwencji „skoku na bank". Józek (Krzysztof Czeczot), Piotr (Maciej Makowski) i Staszek (Wojciech Solarz) są młodymi idealistami. Praca w związku jest dla nich wyrazem sprzeciwu wobec komunistycznych kłamstw, cynizmu i pogardy. Gdy tajemniczy mężczyzna (Mariusz Benoit) donosi im, że władza szykuje się do ostatecznej rozprawy z opozycją, muszą błyskawicznie podjąć decyzję, jak dalej walczyć. Przygotowują plan wyprowadzenia gotówki z banku...
Krzystek skleił bohaterów z życiorysów kilku osób. Niektóre wydarzenia maksymalnie uprościł, inne dodał, zmieniając miejsce i czas. W efekcie świetnie zagęścił dramaturgię. Od momentu podjęcia pieniędzy akcja nabiera tempa jak w klasycznym filmie przygodowym.