Rodzima kinematografia produkuje zarówno filmy hagiograficzne (o Faustynie Kowalskiej, Jerzym Popiełuszce czy Karolu Wojtyle), jak i obrazy prowincjonalnej wspólnoty żyjącej pod czujnym okiem księdza plebana czy ojca detektywa. Od czasów „Dekalogu" Kieślowskiego brak jednak takiego kina, które na serio podejmowałoby pytania, jakie stawiają sobie religie. Które byłoby w stanie odnieść je do życia człowieka tu i teraz, we współczesnej Polsce. Do wrażliwości ludzi na ogół – jak większość mieszkańców Zachodu – mniej lub bardziej „zeświecczonych" i „odczarowanych", dla których ani religia, ani jej instytucjonalne wcielenia nie stanowią centrum życia.
Łaska boga, gest człowieka
Takie kino powstaje współcześnie w Europie Zachodniej, rzekomo, w przeciwieństwie do „katolickiej Polski", religijnie obojętnej czy wręcz – jak czytamy w działach opinii prawicowych pism – religii aktywnie wrogiej. Bruno Dumont, bracia Dardenne czy Claire Denis stawiają widzom pytania, jakie zawsze stawiały sobie religie: o możliwość zbawienia, wyprowadzenia człowieka z okrutnego stanu natury, z „wojny wszystkim przeciw wszystkim", o znaczenie sacrum czy etycznej treści chrześcijaństwa.
Żaden z tych filmowców nie określa się publicznie jako osoba religijna. Choć Dumont podkreśla, że tworzy kino „duchowe i poetyckie", to zaznacza: „Moje historie są bardzo fizjologiczne i pozbawione jakiejkolwiek metafizyki – ona mnie nudzi. Bohaterowie raczej się pochylają, niż wznoszą wzrok ku niebu – bardziej niż transcendencję kontemplują wsobność rzeczy". Ale paradoksalnie jego kino doszukuje się pytań stawianych przez religię, właśnie w tej „wsobności rzeczy". Robi to w polemice z wielkimi mistrzami kina religijnego, takimi jak Robert Bresson.
Porównajmy sceny z „Mouchette" Bressona i „Hadewijch" Dumonta. W pierwszym odrzucona przez swoją społeczność młoda dziewczyna rzuca się do rzeki. Widzimy, jak tonie. Wydaje się, że nie ma dla niej ratunku – nagle jednak rozlegają się dźwięki „Magnificat" Monteverdiego. W filmie praktycznie pozbawionym muzyki brzmią one niezwykle mocno, są znakiem, że być może mimo popełnienia przez dziewczynę śmiertelnego grzechu zadziałała zbawcza łaska boża. W drugim fragmencie młoda dziewczyna, uciekająca od świata do katolickiego zakonu, próbuje, jak Mouchette w rzece, utopić się w przykszlasztornym stawie. Od śmierci ratuje ją chłopak pracujący w klasztorze społecznie, w ramach wyroku, jaki otrzymał za bliżej nieokreślone przestępstwo.