Jeszcze jako student historii na UW podczas jednego z seminariów oglądałem słynny amerykański film „The Birth of a Nation". Nakręcony w 1915 r. niemy obraz uznawany jest za jeden z najbardziej rasistowskich filmów wszech czasów. Akcja rozgrywa się podczas wojny secesyjnej, a bohaterem negatywnym są amerykańscy Murzyni.
Reżyser David Griffith przedstawił ich w sposób straszliwy. Wymalowani pastą do butów aktorzy zachowywali się przed kamerą jak zwierzęta. Mordy, grabieże, pijaństwo i gwałcenie białych kobiet. Błyskające wściekle białka oczu i wyszczerzone zębiska. Piana na ustach. Innymi słowy – czarna dzicz. Całe szczęście w kulminacyjnej scenie na arenę wkroczyli dzielni chłopcy z Ku-Klux-Klanu i zaprowadzili porządek.
Oglądając „The Birth of a Nation", odczuwałem nie tyle oburzenie, ile głębokie zażenowanie. Jak Amerykanie mogli nakręcić coś tak paskudnego i jeszcze odnieść spory kasowy sukces? Przypomniałem sobie o tym filmie niedawno, na pokazie prasowym „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego. Oba obrazy wydały mi się bardzo podobne. Tyle że miejsce morderczych Murzynów u Pasikowskiego zajęli Polacy.
Sposób, w jaki reżyser „Pokłosia" przedstawił Polaków, jest wręcz tragikomiczny. Miało wyjść groźnie, wyszło groteskowo. Otóż Polacy to horda nawalonych jabolami żuli w zaplamionych kufajkach i czapach uszankach. Karykaturalna wręcz fizjonomia. Grube rysy, porośnięte szczeciną szczęki, zamglone świńskie oczka. Do tego tłuste, czerwone łapska zaciskające się w kułaki.
Tłuszcza ta zaludnia rozwalające się, obdrapane rudery. W ruderach tych zresztą i tak rzadko bywa, gdyż większość czasu spędza pod wiejskim sklepem monopolowym. Dwie główne namiętności Polaków z „Pokłosia" to alkohol i antysemityzm. Grający ich aktorzy raz po raz wykrzywiają twarze z nienawiścią i wrzeszczą: „Bij Żyda!", potrząsając przy tym widłami.