Alkohol i antysemityzm

Nie dziwi, że na film Pasikowskiego pieniądze wyłożyła Rosja. Decyzja państwa polskiego o finansowaniu „Pokłosia” musi jednak wzbudzać zdumienie

Publikacja: 28.10.2012 15:00

Alkohol i antysemityzm

Foto: Monolith

Jeszcze jako student historii na UW podczas jednego z seminariów oglądałem słynny amerykański film „The Birth of a Nation". Nakręcony w 1915 r. niemy obraz uznawany jest za jeden z najbardziej rasistowskich filmów wszech czasów. Akcja rozgrywa się podczas wojny secesyjnej, a bohaterem negatywnym są amerykańscy Murzyni.

Reżyser David Griffith przedstawił ich w sposób straszliwy. Wymalowani pastą do butów aktorzy zachowywali się przed kamerą jak zwierzęta. Mordy, grabieże, pijaństwo i gwałcenie białych kobiet. Błyskające wściekle białka oczu i wyszczerzone zębiska. Piana na ustach. Innymi słowy – czarna dzicz. Całe szczęście w kulminacyjnej scenie na arenę wkroczyli dzielni chłopcy z Ku-Klux-Klanu i zaprowadzili porządek.

Oglądając „The Birth of a Nation", odczuwałem nie tyle oburzenie, ile głębokie zażenowanie. Jak Amerykanie mogli nakręcić coś tak paskudnego i jeszcze odnieść spory kasowy sukces? Przypomniałem sobie o tym filmie niedawno, na pokazie prasowym „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego. Oba obrazy wydały mi się bardzo podobne. Tyle że miejsce morderczych Murzynów u Pasikowskiego zajęli Polacy.

Sposób, w jaki reżyser „Pokłosia" przedstawił Polaków, jest wręcz tragikomiczny. Miało wyjść groźnie, wyszło groteskowo. Otóż Polacy to horda nawalonych jabolami żuli w zaplamionych kufajkach i czapach uszankach. Karykaturalna wręcz fizjonomia. Grube rysy, porośnięte szczeciną szczęki, zamglone świńskie oczka. Do tego tłuste, czerwone łapska zaciskające się w kułaki.

Tłuszcza ta zaludnia rozwalające się, obdrapane rudery. W ruderach tych zresztą i tak rzadko bywa, gdyż większość czasu spędza pod wiejskim sklepem monopolowym. Dwie główne namiętności Polaków z „Pokłosia" to alkohol i antysemityzm. Grający ich aktorzy raz po raz wykrzywiają twarze z nienawiścią i wrzeszczą: „Bij Żyda!", potrząsając przy tym widłami.

Myślą pewnie państwo, że przesadzam. Niestety nie. Gdyby jakikolwiek reżyser w jakimkolwiek kraju świata nakręcił film, w którym w taki sposób sportretowałby Żydów, byłby skompromitowany do końca życia. Uznano by go po prostu za rasistę. No, może nieco inaczej oceniono by takiego reżysera w Iranie. Choć też wątpię, bo nawet ajatollahowie rozumieją, że w propagandzie należy zachować umiar.

Przemilczany motyw

O czym jest „Pokłosie"? O mordzie w Jedwabnem. A konkretnie o współczesnym odkrywaniu prawdy o pogromie, jakiego dopuścili się Polacy w jednej z miejscowości w województwie łomżyńskim latem 1941 r. A więc tuż po wkroczeniu Niemców na okupowane do tej pory przez bolszewików ziemie wschodnie II RP. Wydawałoby się, że taki film może przyczynić się do ożywienia debaty nad tym tragicznym epizodem w relacjach polsko-żydowskich.

Debata taka jest bowiem niezbędna. Niestety – wbrew dziecinnemu uporowi polskich „obrońców honoru narodowego" – pewna część naszych rodaków podczas wojny rzeczywiście zachowywała się niegodnie. Nie ma powodu, żeby zaklinać rzeczywistość. Tak było. Zamiast poważnego wkładu do bolesnej dyskusji nad tym tematem Pasikowski wymierzył jednak cios pałą w głowę. Oczywiście w polską głowę.

Sprawa jest bowiem znacznie bardziej złożona, niż przedstawił to reżyser „Pokłosia". Z filmu możemy bowiem się dowiedzieć, że motywy pogromów były tylko dwa. Katolicki antyjudaizm i chęć zagrabienia żydowskiego mienia. W tym kontekście ani razu nie pojawia się kwestia okupacji sowieckiej lat 1939–1941, po której zakończeniu Polacy dokonali serii pogromów.

Genezy tego, co się stało, należy zaś szukać właśnie tam. A właściwie wypadałoby się cofnąć jeszcze bardziej w przeszłość, o czym pisałem już w recenzji „Pokłosia" w „Rzeczpospolitej" („Gross trafia pod strzechy", 14 października 2012 r.). Mordy w Jedwabnem, Radziłowie i innych pobliskich miejscowościach były bowiem tylko ogniwem całego łańcucha wydarzeń.

Uczciwą opowieść o tym, co się stało w Jedwabnem, należałoby więc rozpocząć od lat 30., gdy narastał w Polsce konflikt polsko-żydowski wywołany wielkim kryzysem. Z jednej strony coraz silniejszy antysemityzm, a z drugiej coraz silniejsza sympatia wielu Żydów do komunizmu, w którym widzą nadzieję na nowe, bardziej sprawiedliwe uporządkowanie świata.

Potem następuje 17 września i wielu Żydów stawia wkraczającej Armii Czerwonej bramy triumfalne oraz wchodzi w skład komunistycznej milicji. Pod okupacją sowiecką 1939–1941 ci ludzie współpracują z bolszewikami, co ugruntowuje stereotyp żydokomuny. Choć wielu Żydów również pada ofiarą sowieckich represji, prześladowani Polacy tego nie dostrzegają. Gdy w czerwcu 1941 r. Niemcy atakują Sowietów, nienawiść do Żydów eksploduje.

Oczywiście najbardziej skompromitowani współpracą z okupantem  Żydzi uciekają wraz z wycofującą się Armią Czerwoną. Na miejscu pozostają niewinni. Polacy, przy zachęcie Niemców, stosują jednak zasadę odpowiedzialności zbiorowej i dochodzi do szeregu mordów. Taka była właśnie skomplikowana geneza Jedwabnego i gdyby tak przedstawił to Pasikowski, mógłby nakręcić wielki film. Szczery do bólu i bolesny zarówno dla Polaków, jak i Żydów.

Tymczasem według Pasikowskiego Polacy, którzy wrzucali żydowskie dzieci widłami do płonącego domu (!), krzyczeli, że to kara za zabicie Jezusa. Wystarczyło zaś, żeby reżyser zadał sobie trud i przejrzał „Sąsiadów" Grossa. Dowiedziałby się z nich, że Żydom przed pogromem kazano nieść oderwaną z pomnika głowę Lenina. To dużo mówi o motywach zabójców. Dlaczego wzmianka o tym nie znalazła się w filmie?

Reżyser „Pokłosia" w wywiadach prasowych kreuje się na niepokornego intelektualistę, który narażając się potężnym grupom interesu, wali rodakom prawdę prosto w oczy. To tylko poza. „Pokłosie" to bowiem film koniunkturalny. Zamiast odważnego i wielowymiarowego obrazu Pasikowski wolał nakręcić film płaski. Łatwiej i bezpieczniej jest bowiem po raz setny obnażyć antysemityzm Polaków, niż pokazać kolaborujących z Sowietami Żydów.

Pominięcie tego aspektu zbrodni jest dowodem na to, że Pasikowski – wbrew temu, co deklaruje – wcale nie chciał ukazać prawdy. Nakręcił po prostu politycznie poprawny kawałek o złych Polakach. Dzięki temu na reżysera posypią się nagrody i przychylne recenzje liberalnych mediów, które oczywiście w filmie żadnej jednostronności nie dostrzegą. A może nawet „Pokłosie" uda się sprzedać do Ameryki? Tam wszystko musi być czarno-białe.

Antysemicki spisek

To tyle, jeżeli chodzi o historię. Najbardziej groteskowa w „Pokłosiu" nie jest jednak wcale wizja przeszłości. W zdumienie wręcz wprawia to, w jaki sposób reżyser przedstawił Polskę roku  Pańskiego 2000, w którym rozgrywa się akcja filmu. W tym kontekście trudno zrozumieć, dlaczego dystrybutor zdecydował się w ogóle na wyświetlanie „Pokłosia" w Polsce.

Niemal każdy polski widz, który zobaczy film, pamięta bowiem mniej więcej, jak wyglądała nasza rzeczywistość dekadę temu. I wie, że to, co pokazał Pasikowski, jest piramidalną bzdurą. Głównym motywem filmu jest bowiem zbrodniczy antysemicki spisek, w który zamieszani są niemal wszyscy mieszkańcy spokojnego podlaskiego miasteczka.

Policja, straż pożarna, szef wypożyczalni kombajnów, a nawet ksiądz. Spisek ten wymierzony jest w dwóch braci, którzy wbrew mieszkańcom całego miasteczka wykopują macewy, którymi podczas okupacji wybrukowany został dziedziniec kościoła. A następnie na swoim polu urządzają prowizoryczny żydowski cmentarz. Działania te wprowadzają resztę Polaków w antysemicki, morderczy amok.

Obaj bracia są znieważani, sąsiedzi podpalają ich zboże, zarąbują siekierą psa, malują na domu gwiazdy Dawida, a wreszcie brutalnie biją. Wszelkie granice zdrowego rozsądku Pasikowski przekroczył w kulminacyjnej scenie filmu. Otóż w finale jeden z braci zostaje... ukrzyżowany przez żądnych krwi polskich antysemitów na drzwiach stodoły. Przypominam – rzecz dzieje się w roku 2000!

Znowu zmuszony jestem zapewnić państwa, że to nie jest ponury żart recenzenta. Taka scena naprawdę znalazła się w filmie przeznaczonym dla dorosłych Polaków. Co ciekawe, jeden z konsultantów historycznych filmu dr Krzysztof Persak z IPN ujawnił, że pierwowzorem owego ukrzyżowanego mężczyzny był Zbigniew Romaniuk z Brańska, który „już w latach 80. zaczął wydobywać poniszczone macewy".

Właśnie ta sprawa jest najlepszą ilustracją ile ten film ma wspólnego z rzeczywistością. Otóż rzeczywiście Zbigniew Romaniuk – wspaniały lokalny historyk i działacz społeczny – już w latach 80. zaczął w Brańsku restaurować stare macewy, za co mu cześć i chwała. O ile jednak w filmie Pasikowskiego aktor grający postać wzorowaną na Romaniuku został ukrzyżowany przez sąsiadów, o tyle prawdziwy Romaniuk został... przewodniczącym Rady Miasta Brańska.

Negatywne stereotypy

To wolny kraj. Za jedną z najważniejszych zdobyczy 1989 r. uważam wolność słowa. Pasikowski może sobie mówić, pisać i kręcić, co mu się podoba. Za prywatne jednak pieniądze. To, że „Pokłosie" dostało spore dofinansowanie (3,5 mnl zł) od PISF, jest czymś niezrozumiałym.

Z jednej strony państwo polskie walczy o dobry wizerunek Polski i Polaków na świecie, protestuje, gdy zachodnie gazety piszą o „polskich obozach zagłady" lub przedstawiają okupację Polski tylko przez pryzmat szmalcownictwa.

Z drugiej strony zaś Polska właśnie sama zafundowała sobie czarny PR. „Pokłosie", jeżeli zostanie pokazane za granicą, ugruntuje tylko negatywne stereotypy dotyczące Polaków.

W tym kontekście nie dziwi, że na film Pasikowskiego pieniądze wyłożyła rosyjska fundacja zajmująca się wspieraniem kinematografii. Decyzji państwa polskiego o finansowaniu „Pokłosia" – powtarzam – musi jednak wzbudzić zdumienie. Dla porównania, twórcy pierwszego polskiego filmu o żołnierzach wyklętych „Historia »Roja«" nie mogą zakończyć produkcji, bo brakuje im... nieco ponad 60 tys. zł.

Na koniec fatalna wiadomość. Właśnie ogłoszono, że Pasikowski zamierza nakręcić film o Ryszardzie Kuklińskim. Pułkownik naprawdę sobie na coś takiego nie zasłużył.

Jeszcze jako student historii na UW podczas jednego z seminariów oglądałem słynny amerykański film „The Birth of a Nation". Nakręcony w 1915 r. niemy obraz uznawany jest za jeden z najbardziej rasistowskich filmów wszech czasów. Akcja rozgrywa się podczas wojny secesyjnej, a bohaterem negatywnym są amerykańscy Murzyni.

Reżyser David Griffith przedstawił ich w sposób straszliwy. Wymalowani pastą do butów aktorzy zachowywali się przed kamerą jak zwierzęta. Mordy, grabieże, pijaństwo i gwałcenie białych kobiet. Błyskające wściekle białka oczu i wyszczerzone zębiska. Piana na ustach. Innymi słowy – czarna dzicz. Całe szczęście w kulminacyjnej scenie na arenę wkroczyli dzielni chłopcy z Ku-Klux-Klanu i zaprowadzili porządek.

Pozostało 92% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów