Zrób to sam, w kinie

W czasach kryzysu i globalizacji wciąż jest miejsce dla ludzi niezależnych, którzy potrafią zarabiać na własnej pasji. Fikcja? Nie, to się dzieje naprawdę. W kinie

Aktualizacja: 01.12.2012 14:31 Publikacja: 01.12.2012 14:26

Andrzej Jakimowski, twórca nagrodzonego w tym roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Imagine", pier

Andrzej Jakimowski, twórca nagrodzonego w tym roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Imagine", pierwsze własne filmy sam produkował i promował.

Foto: Przekrój

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Na świecie powstają tysiące filmów rocznie. Żeby choć część trafiła przed nasze wymagające oblicza, potrzebny jest fachowy pośrednik. Takimi pośrednikami między twórcami i publicznością są organizatorzy festiwali, agenci sprzedaży, dystrybutorzy, producenci. Od ich determinacji, talentu, wiedzy i skuteczności zależy nie tylko to, co zobaczymy, ale również to, czy wyprodukowany w Polsce film będzie miał światową premierę na prestiżowym zagranicznym festiwalu. Jak choćby „Imagine" w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego, który znalazł się w tegorocznej selekcji MFF w Toronto, czy pokazana w Rotterdamie niszowa polsko-amerykańska koprodukcja „Tam, gdzie rosną grzyby".

Sztuczki pośredników

– To pierwszy pełnometrażowy film, który wzięliśmy do sprzedaży światowej – opowiada Jan Naszewski, współorganizator wielu festiwali filmowych (m.in. T-Mobile Nowe Horyzonty). Naszewski jest też agentem sprzedaży i założycielem pionierskiej na polskim rynku firmy New Europe Film Sales, która zajmuje się pozyskiwaniem i sprzedażą praw filmowych. Jego nazwisko jest świetnie znane twórcom krótkich metraży: Naszewski reprezentował aż trzy krótkometrażówki, które znalazły się na tzw. shortliście oscarowej. Ostatnio „Paths of Hate" Damiana Nenowa.

– „Tam, gdzie rosną grzyby" to film zrobiony oszczędnymi środkami, własnym sumptem, z przyjaciółmi. Twórcy nie mają dużego doświadczenia i gdyby sami zajęli się promocją, film pewnie by przepadł. A szkoda, bo jest zrobiony z pasją. I mimo że jest kameralny, bez głośnych nazwisk, ma potencjał: slowfoodowy temat jest teraz na czasie. Kiedy zajęliśmy się PR-em, recenzje filmu ukazały się w najważniejszych magazynach branżowych, jak „Variety" czy „Hollywood Reporter" – nie kryje zadowolenia Naszewski.

– Nie jestem zwolennikiem słowa „promocja" w kontekście filmu, bo uważam, że nie bardzo można promować kulturę – mówi z kolei Andrzej Jakimowski, reżyser, producent oraz prezes Zjednoczenia Artystów i Rzemieślników (tak nazywa się firma, którą założył, by zrealizować swój fabularny debiut „Zmruż oczy"). – Można natomiast dbać o to, żeby na przykład filmy zaistniały w obiegu myślowym. Dzięki temu osoby, które się interesują kinem, mają szanse się o nich dowiedzieć.

Jakimowski jest w komfortowej sytuacji, bo po międzynarodowych sukcesach jego poprzednich obrazów, zwłaszcza wielokrotnie nagradzanych „Sztuczek", które zostały sprzedane do 70 krajów i w ponad 40 miały dystrybucję kinową, programerzy wielkich festiwali sami dbają o to, by osobiście przyjechać do Warszawy i zobaczyć „Imagine". Tak zrobił programujący Toronto Piers Handling, który przybył na pokaz zorganizowany przez Warszawską Fundację Filmową. Ten sukces nie wziął się jednak znikąd. – Włożyłem w zaistnienie „Sztuczek" wiele pracy – opowiada Jakimowski. I tłumaczy: – Poświęciłem im więcej czasu niż innym filmom. W przypadku „Imagine" bardzo szybko znaleźliśmy dobrego sales agenta.

Zrób to sam

Bycie filmowym eksporterem to niełatwy kawałek chleba. Ale sporo się trzeba też napracować, będąc importerem. Jak Piotr Kobus, który sprowadza filmy z najodleglejszych miejsc na świecie. Kobus jest właścicielem specjalizującej się w kinie autorskim firmy dystrybucyjnej Mañana. Organizuje też festiwale (m.in. Filmy Świata Ale Kino+), a ostatnio również zajmuje się produkcją filmów – właśnie pracuje nad najnowszym obrazem Jacka Borcucha „Nieulotne".

– Przez ładnych kilka lat byłem jednoosobową firmą. Na festiwalach pisałem wszystkie teksty, opisy katalogowe, pracowałem z grafikami nad materiałami, z każdym kinem w Warszawie i w Polsce osobno dogadywałem się na organizację pokazów, no i sam sprowadzałem materiały. To było takie uczenie się na własnych błędach – wspomina Kobus, który dziś zatrudnia cztery osoby, ale nadal sam ślęczy nad opisami filmów do festiwalu Filmy Świata Ale Kino+, bo – jak mówi – jest niewiele osób, które znają na tyle dobrze kino marokańskie czy filipińskie, żeby móc je opisać w szerszym kontekście.

Choć nieobce są mu ciemne strony filmowego „zrób to sam", Kobus uważa, że jeśli ktoś chciałby sprowadzić film na jednorazowy pokaz, może śmiało się za to zabrać. – To wiąże się z niewielkim ryzykiem finansowym. Dużo ważniejsze są determinacja, wkład czasu i wysiłku. Nie zadziała to oczywiście, gdy będziemy się chcieli dogadać z dużymi studiami filmowymi. Oni nawet nie odpisują na e-maile. Nie interesuje ich, że ktoś chce pokazać ich film raz czy dwa razy gdzieś w Polsce. Dla nich te kilkaset czy tysiąc dolarów to za mało, żeby podpisać kontrakt i wysłać do nas kopie – tłumaczy Kobus.

Jakimowski: „Nie jestem zwolennikiem słowa »promocja« w kontekście filmu, bo uważam, że nie bardzo można promować kulturę. Ale można dbać o to, by filmy zaistniały w obiegu myślowym. Wówczas kinomani mają szansę o nich usłyszeć".

Ten problem doskonale zna Michał Słomka, koordynator Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych Tranzyt. – Jako organizatorzy raczkującego festiwalu musieliśmy się naprawdę mocno nagimnastykować w negocjacjach z takimi partnerami, jak Six Pack czy Film Tank – opowiada Słomka, który ma wieloletnie doświadczenie w organizacji niskobudżetowych imprez kulturalnych, m.in. projektu Centrala, promującego sztukę komiksu Europy Środkowej, czy festiwalu komiksowego Ligatura. – Uwierzyłem, że nie ma co narzekać na brak dokumentów w kinach, tylko trzeba je pokazywać. W 2008 r. zaczęliśmy od przeglądu filmów czeskich i słowackich Tranzyt. Rok później Tranzyt był już międzynarodowym festiwalem – wspomina Słomka, który podejmuje kolejne wyzwania. Kilka miesięcy temu wydał na DVD sprowadzony przez siebie dokument „Comic Book Confidential" i organizuje trasę objazdową filmu.

Jak z tego wyżyć?

Z miłości do filmu można uczynić sposób na życie – choć nie będzie to życie łatwe, o ile nie jest się wielkim hollywoodzkim graczem. Realia są twarde: to nie jest biznes, na którym łatwo dorobić się dużej forsy. Prawa do filmu mogą kosztować od pięciu do setek tysięcy złotych. „Sky is the limit" – jak mówi Kobus. Choć w przypadku kina niekomercyjnego nie będą to raczej miliony. Do tego dochodzą koszty kopii, tłumaczenia, przygotowania materiałów promocyjnych oraz reklamy i promocji – znów kwoty wahają się od kilku do nawet kilkuset tysięcy, w zależności od tego, czy robisz marketingową szeptankę, czy decydujesz się na kampanię billboardową. Wprowadzając filmy ambitne, niszowe, artystyczne, nie zarabia się wiele. Przy małej dystrybucji to najczęściej kilkadziesiąt tysięcy, choć często jest to walka o to, by wyjść na swoje.

Cyfrowe kopie, łatwość dostępu do informacji, świat w zasięgu e-maila – jeśli kino jest pasją, to dziś zostać częścią filmowej branży jest łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej. By zacząć, nie trzeba wielkich pieniędzy.

Trudno również sprzedać film do dystrybucji. „Rynek jest ciężki, konkurencja ogromna, więc trzeba szukać argumentów. Sam fakt, że nie ma i nie było w Polsce takiej drugiej firmy jak nasza, pokazuje, jaka to trudna sprawa – konstatuje Naszewski. Przewaga małych firm polega na tym, że w przeciwieństwie do światowych gigantów nie generują wielkich kosztów, więc pozwalają twórcom więcej zarobić na filmie. – Jeśli ktoś podpisze kontrakt z Beta-Cinema, która sprzedaje duże filmy, m.in. Agnieszkę Holland, to jasne, że nie możemy się z nimi mierzyć. Ale z drugiej strony koszty, które generuje taka firma, są naprawdę bardzo wysokie. Nie jest dla nim problemem wydanie na promocję filmu 20–30 tys. euro – zdradza Naszewski.

W pakiecie i za kulisami

Ludzie z branży filmowej zgodnie podkreślają, że poświęcenie się tak wymagającej dziedzinie jest zadaniem obliczonym na wiele lat. Nie da się zaistnieć w ciągu kilku miesięcy i dorobić się fortuny.

– „Sztuczki" żyły trzy lata i do tej pory bywają sprzedawane. To był bardzo praco- i czasochłonny proces uczestnictwa w życiu festiwalowym razem z filmem, bo każde zaproszenie „Sztuczek" na imprezę filmową wiązało się z mojej strony z udzielaniem wywiadów, a w kilkunastu wypadkach z wyjazdami. Wizyta na 10 festiwalach owocuje obecnością na 20 kolejnych – konkluduje Andrzej Jakimowski.

Festiwale i markety, czyli targi praw, przeznaczone dla branży, to miejsca, w których toczy się zakulisowe filmowe życie. Tam się zarówno sprzedaje, jak i kupuje filmy, niejednokrotnie uczestnicząc w wyczerpujących negocjacjach lub zwyczajnych licytacjach „kto da więcej". Oczywistym jest więc, że małemu dystrybutorowi z Polski często trudno jest przebić inne oferty. A to nie wszystkie pułapki. Bogatsi agenci czasem robią tak, że sprzedając atrakcyjny tytuł, zmuszają dystrybutorów do wzięcia w pakiecie kilka mniej interesujących produkcji. Dystrybutor wie, że zarobi tylko na jednym filmie, ale często gotów jest ponieść dodatkowe ryzyko, często w imię podtrzymania dobrych stosunków z ważnym partnerem. Bo kontakty to w tej branży podstawa.

Trzy lata to minimum

Ludzie, którzy zajmują się zakupem i sprzedażą filmów, na ogół mają wcześniejsze doświadczenia, np. pracowali już w innej firmie dystrybucyjnej. Trzeba poświęcić około trzech lat, żeby zrobić film, a dopiero potem zaczyna się to, czym się do tej pory zajmowałem, czyli dystrybucja – uważa Piotr Kobus.

– Trudno w tym czasie utrzymać ten sam poziom energii potrzebny do ciągłej walki o finanse, zaproszenia na festiwale czy dystrybucję. Dlatego ważne jest, by mieć agenta, który jest m.in. w stanie obiektywnie ocenić, czy projekt ma szanse. Ale nie można zostać agentem, nie funkcjonując wcześniej w środowisku filmowym, bo kontakty to kluczowa sprawa – dorzuca Jan Naszewski.

Cyfrowe kopie, łatwość dostępu do informacji, świat w zasięgu e-maila – jeśli kino jest twoją pasją, to dziś zostać częścią filmowej branży jest łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wystarczy na początek ściągnąć jakiś film (nie z Internetu tym razem!) i zobaczyć, co wydarzy się dalej. A nuż będzie to początek pięknej przyjaźni i sposób na życie?

Listopad 2012

„Tam, gdzie rosną grzyby",


reż. Jason Cortlund, Julia Halperin,


Polska, USA, 2012, Alter Ego Pictures, 93 min,

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Na świecie powstają tysiące filmów rocznie. Żeby choć część trafiła przed nasze wymagające oblicza, potrzebny jest fachowy pośrednik. Takimi pośrednikami między twórcami i publicznością są organizatorzy festiwali, agenci sprzedaży, dystrybutorzy, producenci. Od ich determinacji, talentu, wiedzy i skuteczności zależy nie tylko to, co zobaczymy, ale również to, czy wyprodukowany w Polsce film będzie miał światową premierę na prestiżowym zagranicznym festiwalu. Jak choćby „Imagine" w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego, który znalazł się w tegorocznej selekcji MFF w Toronto, czy pokazana w Rotterdamie niszowa polsko-amerykańska koprodukcja „Tam, gdzie rosną grzyby".

Pozostało 94% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu