Ja jej nie widzę.
Zmiana mentalności i wzorców wymaga lat. Ale można zmieniać swoje własne nastawienie do życia i świata. Mieć swoją własną hierarchię wartości. Swoimi filmami staram się wywołać dyskusję.
Jak się narodził pomysł na tryptyk „Raj"?
Kiedy zaczynaliśmy z moją żoną, Veroniką Franz, pisać scenariusz, nie bardzo wiedzieliśmy, dokąd nas ta historia zaprowadzi. Chciałem zrobić film o seksturystyce. To niebywałe zjawisko, które wiele mówi o współczesnym świecie. Starzejąca się kobieta w zachodniej kulturze staje się obiektem drugiej kategorii, bogaci jadą do biednego kraju, by tam kupować za swoje pieniądze to, czego u siebie dostać nie mogą, mieszkańcy biednych krajów są w stanie się upokorzyć, a jednocześnie bezceremonialnie wykorzystywać swoje atuty, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. To wszystko pokazuje przepaść, jaka dziś oddziela Zachód i kraje Trzeciego Świata. Przepaść, której nie da się łatwo zakopać, bo jest uwarunkowana ekonomicznie, społecznie. O tym mieliśmy opowiedzieć. Ale potem, już w trakcie zdjęć, narodziła się koncepcja tryptyku.
Dopiero na planie?
Tak, bo moje filmy powstają w czasie zdjęć. Michael Haneke, wyjeżdżając na plan, zawsze dokładnie wie, co chce osiągnąć. Ja nie mam pojęcia. Mam jedynie wyobrażenie, czego chcę uniknąć. Może dlatego tak dużo czasu zabierają mi zawsze przygotowania. Długo szukam plenerów, długo dokumentuję temat i rozmawiam z ludźmi. A potem kręcę filmy chronologicznie i zdarza się, że w czasie pracy historia nagle zaczyna iść własnym torem, wymyka mi się z rąk. Tak było i tym razem. Miałem opowiedzieć o różnych kobietach wybierających się do Kenii po miłość, a wyszły mi trzy filmy o trzech kobietach z jednej rodziny – matce, córce i ciotce, z których każda na swój sposób poszukuje spełnienia.