To pierwszy film Haify al-Mansour. Ale też pierwszy, który w Arabii Saudyjskiej wyreżyserowała kobieta. I pierwszy w całości nakręcony w kraju, gdzie w latach 80. zamknięto kina, a oglądanie filmów uznano za sprzeczne z nauką islamu. Realizacja „Dziewczynki w trampkach" trwała pięć lat. Produkcja ruszyła dopiero wówczas, gdy projektem zainteresowali się Niemcy. A wiele scen Mansour reżyserowała, siedząc w samochodzie, bo zasady hidżabu nie pozwalały jej pracować z męską ekipą.

Dziesięcioletnia bohaterka filmu mieszka w Rijadzie. Ma ciemne włosy, radosne oczy. Chodzi w czarnym czadorze, ale kiedy staje w szkole w rzędzie innych dziewczynek, spod jej sukni wystają nie buciki, lecz trampki. To jej bunt. Krzyk o wolność. Tak samo jak marzenie, żeby mieć rower. Piękny, zielony rower, na którym mogłaby ścigać się z kolegą z sąsiedztwa. Matka odmawia jej kupna takiego prezentu, więc dziecko postanawia samo zdobyć pieniądze. A gdy rozmaite metody zawodzą, staje do konkursu recytowania Koranu, gdzie nagrodą jest 1000 riali.

39-letnia Mansour twierdzi, że pierwowzorem bohaterki jest jej siostrzenica. W filmie znalazły się też jej własne wspomnienia z dzieciństwa. Artystka jest córką poety Abdulla Rahmana Mansoura. To on pokazywał jej filmy na wideo. Haifaa skończyła literaturoznawstwo w Kairze i reżyserię w Sydney. Jej etiudy o zagrożeniach, jakie niesie religijny fundamentalizm, czy dokument „Women without Shadow" trafiały na międzynarodowe festiwale, ale w kraju Mansour była oskarżana o łamanie zasad hidżabu. Dziś mieszka z mężem w Bahrajnie.

W „Dziewczynce w trampkach" pobrzmiewają echa włoskiego neorealizmu ze „Złodziejami rowerów". Ale też filmu Irańczyka Jafara Panahiego „Na spalonym", gdzie krokiem ku wyzwoleniu stawała się dla kobiet możliwość wejścia na piłkarski stadion. Mansour też walczy o prawa kobiet, ale nie krzyczy. Jej film jest pełen ciepła i wiary, że trzeba marzyć. Bo marzeń nie może zakuć w kajdany nawet najostrzejszy reżim.