Film „Kolonia nr 5”. Cała prawda o życiu emigrantów we Francji

We francuskich dzielnicach emigranckich nienawiść zaczyna rosnąć w chłopcach, którzy ledwo skończyli jedenaście, dwanaście lat. I to jest nasza przegrana – mówi Ladj Ly, twórca filmu „Kolonia nr 5”, który wchodzi na nasze ekrany”.

Publikacja: 22.11.2024 04:29

„Kolonia nr 5” pokazuje,że kobiety są w walce emigrantów coraz bardziej aktywne

Kolonia nr 5

„Kolonia nr 5” pokazuje,że kobiety są w walce emigrantów coraz bardziej aktywne

Foto: mat. dystrybutora

Podparyskie Montfermeil to pana życie. Kiedy zdobył pan pewność, że trzeba wziąć do ręki kamerę i opowiadać o tym świecie?

Miałem 17 lat, gdy obejrzałem „Nienawiść”. Pomyślałem, że jestem „stąd” i że powinienem dokumentować swój świat na co dzień. Cyfrową kamerą zacząłem rejestrować to, co działo się wokół. Kiedy w 2005 roku pod moim domem zaczęły się protesty, które potem rozlały się na Paryż, po prostu włączyłem tę kamerę. Ze 100 godzin materiałów zmontowałem dokument „365 dni w Clichy-Montfermeil” i umieściłem go w internecie. Trzy lata później sfilmowałem policjanta, który brutalnie bił pałką zakutego w kajdanki mężczyznę, niemogącego się nawet bronić. Też włożyłem to nagranie do internetu. Prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie. Kiedyś miałem sporo za uszami. Odsiedziałem dwa lata. Ale zrozumiałem, że kino to moja droga. W „Nędznikach” opowiedziałem prawdziwą historię. Nic tam nie było zmyślone.

W przeciwieństwie do pana poprzedniego filmu „Nędznicy” w „Kolonii nr 5” dzielnica, w której rozgrywa się akcja, nie nazywa się Montfermeil, lecz Montvilliers.

To też jest moja historia, nawet francuski tytuł filmu jest nazwą domu, w którym się wychowałem. Ale Montfermeil kojarzy się z Paryżem, a podobne akcje przebudowy dzielnic emigranckich były przeprowadzane też w innych miastach, zresztą nie tylko we Francji. Pomyślałem, że jeśli nazwę filmową dzielnicę fikcyjną nazwą Montvilliers, więcej ludzi się z nią utożsami.

Czytaj więcej

EnergaCAMERIMAGE: Hołd dla Halyny Hutchins

W „Kolonii nr 5” władze dzielnicy wyburzają domy, w których mieszkają emigranci, żeby na ich miejscu wybudować nowoczesne osiedle. Przeżył pan taką akcję?

Oczywiście. Pamiętam pierwsze wyburzenie budynku w 1992 roku, potem to się ciągnęło przez 30 lat. Wysiedlano ludzi, którzy byli właścicielami swoich mieszkań. Pierwszy projekt zakładał, że w świeżo budowanych osiedlach prawo pierwokupu lokali mają starzy lokatorzy. Ale oni podczas wysiedlania dostawali po 10–50 tys. euro odszkodowania, a mieszkania w nowoczesnych domach kosztowały po 200 tysięcy euro, więc jak mieli wrócić? Tak naprawdę zostali skazani na wynajmowanie mieszkań do końca życia. Na nic innego nie było ich stać.

Pana rodzinę też to spotkało?

Tak. W 1980 roku moja rodzina należała do pierwszych francusko-malezyjskich mieszkańców Batiment 5. W naszej okolicy wyburzenia zaczęły się w 2005 roku, skończyły dwa–trzy lata temu. Ale nam udało się zostać w dzielnicy. Kilka lat temu, gdy nasz blok wyburzono, znalazłem mieszkanie w domu obok, więc to mój świat. A wie pani, na czym polega największy problem? Na tym, że mówi się „dzielnice emigranckie”. Przecież ludzie, którzy tam mieszkają, są Francuzami. To wielki problem Francji, która do dzisiaj nie rozliczyła się z czasem kolonializmu. Dopóki tego nie zrobi, problem będzie istniał.

W „Nędznikach” opowiadał pan o starciach mieszkańców Montferneil z policjantami. W „Kolonii nr 5” wchodzą już do poważnej gry politycy. Jesteśmy świadkami walki o władzę.

Zawsze byłem uwrażliwiony na sprawy społeczne i politykę. W naszym filmie walka o władzę jest bardzo rzetelnie zdokumentowana. A jak coś dodaliśmy, to rzeczywistość dogoniła nasz film. Pisząc z Giordano Gederlinim scenariusz, wymyśliliśmy scenę, w której ewakuowany z mieszkania mężczyzna atakuje konserwatywnego burmistrza. Po pewnym czasie podobny incydent zdarzył się naprawdę. Gdy w Paryżu policjant zastrzelił 17-latka, który nie chciał poddać się rutynowej kontroli, wszędzie wybuchły rozruchy. W jednym z miast został też zaatakowany burmistrz i to we własnym domu. Film wyprzedził życie. Ale dzisiaj w emigranckich dzielnicach klimat nieufności w stosunku do władz rozprzestrzenia się i zaostrza coraz bardziej.

Czytaj więcej

EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas

W „Kolonii nr 5” kobiety są znacznie bardziej widoczne niż w pana poprzednim filmie. Młoda działaczka przeciwstawia się tu nowemu burmistrzowi, który wysiedla ludzi w przeddzień Bożego Narodzenia. Coś się zmienia, czy to przypadek?

„Nędznicy” byli filmem o chłopakach, którzy są gotowi wszcząć bunt i chwycić za broń. W „Kolonii nr 5” poważną rolę odgrywają kobiety. Tak jak w rzeczywistości. Bo dzisiaj na pełnych gwałtu przedmieściach to one coraz częściej angażują się w politykę. Jak Haby, jedna z bohaterek filmu – ciemnoskóra Muzułmanka, która wierzy, że to nie przemoc, lecz odpowiednie, pokojowe działania oparte na szacunku do ludzi mogą doprowadzić do zmiany. I ja się z nią zgadzam. Przez lata my, mężczyźni, walczyliśmy o nasz kawałek świata. I co? Sprawiliśmy, że nienawiść zaczyna rosnąć w chłopcach, którzy ledwo skończyli jedenaście, dwanaście lat. Tak naprawdę to jest nasza przegrana. Tymczasem kobiety są dziś coraz bardziej aktywne, stają na czele różnych organizacji, rozmawiają, uświadamiają światu, jakie problemy na co dzień przeżywamy. Wchodzą do miejscowych władz. Może więc nadszedł czas, by zrobić dla nich miejsce w polityce?

A pan o działalności politycznej nigdy nie myślał?

Nie. Próbuję zmieniać świat za pomocą kamery. Pokazywać prawdę, jakkolwiek jest ona trudna i niewygodna. I niech tak zostanie.

Podparyskie Montfermeil to pana życie. Kiedy zdobył pan pewność, że trzeba wziąć do ręki kamerę i opowiadać o tym świecie?

Miałem 17 lat, gdy obejrzałem „Nienawiść”. Pomyślałem, że jestem „stąd” i że powinienem dokumentować swój świat na co dzień. Cyfrową kamerą zacząłem rejestrować to, co działo się wokół. Kiedy w 2005 roku pod moim domem zaczęły się protesty, które potem rozlały się na Paryż, po prostu włączyłem tę kamerę. Ze 100 godzin materiałów zmontowałem dokument „365 dni w Clichy-Montfermeil” i umieściłem go w internecie. Trzy lata później sfilmowałem policjanta, który brutalnie bił pałką zakutego w kajdanki mężczyznę, niemogącego się nawet bronić. Też włożyłem to nagranie do internetu. Prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie. Kiedyś miałem sporo za uszami. Odsiedziałem dwa lata. Ale zrozumiałem, że kino to moja droga. W „Nędznikach” opowiedziałem prawdziwą historię. Nic tam nie było zmyślone.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Stanisław Tym: Ryszard Ochódzki jest dziś prezesem spółki Skarbu Państwa
Film
Nie żyje Stanisław Tym
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: „Kina i Yuk”, „Wicked”, „Trzy kilometry do końca świata”
Film
Film „Wicked”: Ariana Grande i Cynthia Erivo jako ucieleśnienie dobra i zła
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Film
Europejska Nagroda Filmowa dla Jagny Dobesz
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką