Tę produkcję otaczała ściśle strzeżona tajemnica. Wiadomo było tylko tyle, że producenci „Bożego Ciała", Leszek Bodzak i Aneta Hickinbotham, przygotowują film o sprawie Grzegorza Przemyka, zakatowanego przez milicję w maju 1983 roku. Scenariusz napisała Kaja Krawczyk-Wnuk na podstawie nagrodzonej Nike książki Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów". A reżyseruje Jan Matuszyński, twórca znakomitej „Ostatniej rodziny" o Beksińskich.
- Jeśli mam poświęcić filmowi rok czy półtora, to musi to być coś, dla czego warto na pewien czas zaniedbać rodzinę. Nie chcę wchodzić w projekty, do których nie mam przekonania – powiedział mi reżyser. Każda jego produkcja jest rzeczywiście znacząca. Dziś znakomite recenzje zbiera serial „Król", który wyreżyserował dla Canal+ według powieści Szczepana Twardocha. „Żeby nie było śladów" to temat wielki: opowieść o totalitarnym reżimie, o manipulacjach i kłamstwach propagandy, bezwzględności władzy, ale przede wszystkim o ludziach zaplątanych w historię, o sile tych, którzy wbrew wszystkiemu dążą do ujawnienia prawdy.
Zdjęcia do „Żeby nie było śladów" zaczęły się w lipcu 2020 roku, gdy nieco zelżała pandemia i odbywały się w Warszawie i na Śląsku. Pracę na planie ekipa skończyła kilka dni temu i dopiero teraz producenci i dystrybutor Kino Świat zdecydowali się ujawnić więcej szczegółów.
Fabuła jest następująca: 12 maja 1983 roku milicja na placu Zamkowym zatrzymuje Grzegorza Przemyka, który razem z kolegami świętuje zdaną maturę. Syn opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej zostaje przewieziony na posterunek przy Jezuickiej i ciężko pobity. Dwa dni później przewieziony do szpitala, umiera.
Jedynym świadkiem śmiertelnego pobicia jest jeden z kolegów Grzegorza, Jurek Popiel (w rzeczywistości Cezary Filozof), który decyduje się walczyć o sprawiedliwość i złożyć obciążające milicjantów zeznania.