W wysypie filmów o bokserach – wielu pamięta „Wściekłego byka” MartinaScorsesego z Robertem De Niro, jest także polski „Mistrz” z Piotrem Głowackim, który zagrał Tadeusza Pietrzykowskiego w warunkach Auschwitz, a niedługo czeka nas premiera „Kuleja. Dwóch stron medalu” Xawerego Żuławskiego o legendzie polskiego pięściarstwa.
Na tym tle „Bokser” Mitji Okorna jest pozycją rozrywkową, o czym świadczą choćby farsowe wręcz peruki, m.in. Eryka Lubosa, który gra Cześka, trenera Edwina (Michał Żurawski) i jego syna Jędrzeja (Eryk Kulm).
Na ringu PRL
Ojciec miał szansę na olimpijskie złoto w Moskwie, ale – przyczyn konkretnych spoilerować nie wypada – w warunkach braterskiego sojuszu z ZSSR nie było to możliwe. Widząc, że w bloku wschodnim gra się tylko znaczonymi kartami, Edwin stara się wybić z głowy syna, czasami dosłownie, pomysł zostania pięściarzem i motywuje do zdobywania wiedzy. Jak mówi jednak pewien towarzysz i działacz sportowy, widząc Jędrzeja na ringu: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Edwin pada, ale wstaje, a wręcz bez upadków nie potrafi wygrywać.
Trzeba zaznaczyć, że realia peerelowskie potraktowano z chaplinowskim poczuciem humoru. Widać to przy okazji archiwalnych kronik: żartem wspomniano nawet wprowadzenie stanu wojennego, jednak nawet młodzi widzowie zorientują się, że różowo nie było.
Oglądamy puste półki, panoszą się esbecy – siłą rzeczy idioci i tylko Jacek Poniedziałek gra serio. Dlatego lepiej mówić o ogólnym przekazie atmosfery ostatniej dekady PRL niż o wierności wobec historycznych detali. Hitem przesady jest odjazd polskiej reprezentacji pięściarzy do Londynu czerwonym jelczem spod pomnika żołnierzy radzieckich na warszawskiej Ochocie. Choć przecież w „Misiu” drużyna KS Tęcza podróżowała do stolicy kraju zachodniego autobusem.