„Strefa interesów”: Film, który powstał z "głębokiego poczucia gniewu"

Oscary 2024 - nominacja w kategorii "najlepszy film”. Polska koprodukcja „Strefa interesów” Jonathana Glazera ma pięć nominacji do Oscara i jest najpoważniejszym kandydatem do statuetki w kategorii filmu zagranicznego

Aktualizacja: 11.03.2024 04:54 Publikacja: 08.03.2024 03:00

„Strefa interesów” – rodzinne życie komendanta Auschwitz

„Strefa interesów” – rodzinne życie komendanta Auschwitz

Foto: Gutek Film

W związku ze zdobyciem przez film „Strefa interesów” Oscara dla najlepszego filmu zagranicznego, przypominamy jego recenzję.

Tej film jest dzisiaj bardzo ważny. W świecie, w którym narastają ruchy neonazistowskie, a w wielu zapalnych punktach, także bardzo blisko nas, giną ludzie i nasila się przemoc, Jonathan Glazer wrócił do II wojny światowej, do Holokaustu i Auschwitz. Nie pokazał jednak cierpienia i śmierci. Opowiedział o rodzinie komendanta obozu Rudolfa Hoessa. O banalności zła.

Skąd pomysł na „Strefę interesów”

– To nie jest film o przeszłości – podkreśla Jonathan Glazer. – Chciałem pokazać, że wojenni zbrodniarze nie byli potworami, tylko zwyczajnymi ludźmi. I przestrzec, żeby to się nie wydarzyło znowu. Mam nadzieję, że ten film wzbudzi niepokój, przypomni, że w każdym z nas może drzemać obojętność na gwałt.

Czytaj więcej

W cieniu KL Auschwitz

Po seansie przychodzi więc do głowy słynne zdanie Zofii Nałkowskiej: „Ludzie ludziom zgotowali ten los”. I to, co pisał Primo Levi: że potwory istnieją, ale jest ich zbyt mało, by stały się niebezpieczne. A najbardziej niebezpieczni są zwyczajni ludzie gotowi działać, nie zadając pytań.

Brytyjczyk Jonathan Glazer, twórca m.in. „Sexy Beast” i „Pod skórą”, myślał o tym filmie od dziesięciu lat, od czasu, gdy wpadła mu w ręce książka Martina Amisa „Zone of Interest”. Jej bohaterem był komendant anonimowego obozu koncentracyjnego, w fabule pojawiał się miłosny trójkąt między komendantem, jego żoną i oficerem SS. Glazer nie adaptował powieści Amisa, ale dała mu ona impuls do własnych poszukiwań. Pojechał do Auschwitz, jak sam przyznaje, wiele dały mu rozmowy z dyrektorem Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotrem Cywińskim. A przede wszystkim w Oświęcimiu zobaczył dom stojący w pobliżu obozowego muru. Bardzo zwyczajny, z ogródkiem. W takim właśnie domu szczęśliwe życie rodzinne prowadził komendant Auschwitz Rudolf Hoess z żoną i pięciorgiem dzieci. W archiwach muzeum Glazer znalazł świadectwa przekazane przez ludzi, którzy u Hoessów pracowali.

– Kiedy myślisz o wojennych zbrodniarzach, mówisz sobie: „To były wynaturzone potwory”. Nic bardziej błędnego. Zrozumiałem, że chcę zrobić film nie o ofiarach, lecz o oprawcach. Na pierwszy rzut oka o bardzo zwyczajnych ludziach – przyznaje reżyser.

Rodzinne życie komendanta Auschwitz

W „Strefie interesów” Glazer pokazuje ludzi, którzy w innym czasie i miejscu byliby zwyczajnymi obywatelami. Na początku lat 40. XX wieku pod murem obozowym też spełniają swoje marzenia o szczęśliwym życiu. Zło bywa banalne. Reżyser portretuje więc ludzi niby zwyczajnych, ale przecież z poczuciem wyższości wyrobionym przez ideologię. Pokazuje ich zgodę na zbrodnię i całkowitą obojętność na cierpienie innych, zanik moralności i empatii.

Czytaj więcej

„Oppenheimer” z siedmioma nagrodami brytyjskimi

W domu z ogrodem, w którym rosną kwiaty, warzywa, wkrótce ma się pojawić mały basen dla dzieci. W pobliżu łąka, rzeka. O takim miejscu, idealnym dla rodziny z pięciorgiem dzieci, zawsze marzyła żona Hoessa. Jedynym dysonansem jest dotykający do posesji mur czerwonej cegły. Ale i on za bardzo nie przeszkadza. W końcu można go obsadzić pnącymi się roślinami. To prawda, czasem dochodzą zza niego jakieś krzyki, stłumione odgłosy wystrzałów. Ale to nie zakłóca idylli. Tylko widz musi zmierzyć się z dwoma filmami – tym, który ogląda, i tym, którego słucha.

Rudolf Hoess jest komendantem obozu Auschwitz. Codziennie rano przekracza bramę w czerwonym murze. Czasem wjeżdża konno, bo łatwiej mu tak zrobić obchód, a poza tym kocha konie od dziecka. Bywa, że do domu przyjeżdżają do niego współpracownicy: omawiają szczegóły dotyczące pieców gazowych, ich wydajność, łatwość sprzątania. Za drzwiami gabinetu odbywają się narady produkcyjne jak w każdej fabryce i każdym przedsiębiorstwie.

Czytaj więcej

Nowe oblicze festiwalu w Cannes

Z domu komendant prowadzi też wiele rozmów telefonicznych ze zwierzchnikami. A wreszcie przyprowadzają mu tutaj młode dziewczyny z obozu. Potem bawi się ze swoimi dziećmi, zabiera je na kajaki albo spacer po łące. Czasem coś też przynosi z pracy. Na przykład piękne, długie futro. Wszystko wysokiej jakości. Hedwig traktuje to w sposób naturalny.

Bywa, że ta ludzka pani rzuca na stół stos sukienek i koszul. Przyprowadzane zza muru kucharki, pokojówki, niańki mogą sobie coś z niego wybrać. „Tylko po jednej sztuce” – zastrzega. A mały synek bawi się jak pchełkami złotymi zębami. Życie kwitnie, rodzinę odwiedza matka, na plotki przychodzą przyjaciółki.

„Strefa interesów” ma pięć nominacji do Oscara: za najlepszy film, reżyserię, scenariusz, dźwięk i film zagraniczny.

Miejsce jest tak wymarzone, że gdy Hoessa przenoszą do innej pracy, Hedwig z dziećmi zostanie pod murem Auschwitz, w swoim raju, wśród kwitnących w ogrodzie kwiatów. Jej mąż wróci w maju 1944 roku, gdy trzeba będzie zlikwidować transporty 400 tysięcy więźniów z Węgier.

Wybitne role Christiana Friedla i Sandry Hüller

 W tym poruszającym obrazie główne role Hoessów zagrali Christian Friedl i Sandra Hüller. Glazer na planie eksperymentował. W domu zamontował ukryte kamery. Aktorzy grali bez przerwy, czasem i po czterdzieści minut. Nie wiedzieli, czy są rejestrowani czy nie i co wejdzie do filmu. Sam reżyser nazywał plan „Big Brotherem w nazistowskim domu”. Ale rezultaty okazały się znakomite.

Christian Friedl i Sandra Hüller stworzyli wybitne kreacje. Zwłaszcza Hüller. To zresztą jest jej rok. Niemiecka aktorka wystąpiła w dwóch najgłośniejszych filmach europejskich – poza „Strefą interesów” również w nagrodzonej canneńską Złotą Palmą i nominowaną w pięciu kategoriach do Oscarów „Anatomii upadku” Justine Triet.

Film Glazera powstał w koprodukcji amerykańsko-brytyjsko-polskiej. Polską koproducentką „Strefy interesów” jest Ewa Puszczyńska, współpracowniczka m.in. Pawła Pawlikowskiego, która ma znakomite wyczucie kina – produkowała m.in. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” czy „Aidę” Jasminy Zbanić. Zdjęcia zrobił Łukasz Żal, za scenografię odpowiadały Joanna Kuś i Katarzyna Sikora, za kostiumy Małgorzata Karpiuk.

„Strefa interesów” ma pięć nominacji do Oscara: za najlepszy film, reżyserię, scenariusz, dźwięk i film zagraniczny. W tej ostatniej kategorii, w sytuacji, gdy Francja nie zgłosiła w niej „Anatomii upadku”, ma niemal pewną statuetkę. Ważniejsze od nagród jest jednak przerażenie, jakie „Strefa interesów” wywołuje w widzach.

– Zrobiłem ten film z głębokiego poczucia gniewu – mówi reżyser. – Nie interesowało mnie stworzenie eksponatu muzealnego. Nie chciałem, żeby widzowie zachowywali bezpieczny dystans. Próbowałem wykrzyczeć „nie!”.

W związku ze zdobyciem przez film „Strefa interesów” Oscara dla najlepszego filmu zagranicznego, przypominamy jego recenzję.

Tej film jest dzisiaj bardzo ważny. W świecie, w którym narastają ruchy neonazistowskie, a w wielu zapalnych punktach, także bardzo blisko nas, giną ludzie i nasila się przemoc, Jonathan Glazer wrócił do II wojny światowej, do Holokaustu i Auschwitz. Nie pokazał jednak cierpienia i śmierci. Opowiedział o rodzinie komendanta obozu Rudolfa Hoessa. O banalności zła.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Stara Anglia, Sudan i miasto bogów
Film
Solidarność’24: dawne ofiary Margaret Thatcher pomagają syryjskim uciekinierom
Film
Tajemnica zaginionego ciała Wandy Rutkiewicz na Millenium Docs Against Gravity
Film
Laureaci i laureatki MASTERCARD OFF CAMERA 2024
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Film
Nie żyje aktor Bernard Hill. Miał 79 lat