Tytułowy surfer (Nicolas Cage) przyjeżdża z synem (Finn Little) na plażę swojego dzieciństwa. Chce nie tylko zaszczepić w chłopaku pasję do surfowania, ale też odbudować z nim relację i zamknąć kilka osobistych spraw.
Konflikt z surferami na haju i rozliczenie z ojcostwem. Nicolas Cage zmienia swój wizerunek
Ich idylla kończy się, kiedy miejscowi kradną deskę surfera, odzierając go przy tym z godności. Bez niej nie będzie mógł zintegrować się z synem ani przypomnieć sobie, jak to jest unosić się na fali.
Czytaj więcej
W Iranie Mohammad Rasoulof został skazany na osiem lat więzienia, chłostę, zakaz pracy i konfiska...
To szalony film: w niespełna dwugodzinnym metrażu (reżyseria Lorcan Finnegan) dostajemy miszmasz gatunkowy: metaforyczne zejście do australijskiego czyśćca, konflikt z surferami na haju i rozliczenie z ojcostwem. Takie rzeczy tylko z Nicolasem Cage’em, który w ostatnich latach redefiniuje swój image i bierze udział w masie niecodziennych projektów.
Z czego czerpie „Surfer”? Nicolas Cage w nietypowej konwencji
Protagoniście można zarzucić wiele (średni ojciec, jeszcze słabszy mąż), ale za to nikt nie odmówi mu pasji do surfowania. Kiedy tajemnicze bractwo zaczyna okradać go z całego materialnego dorobku, ten zrobi wszystko, aby odzyskać utracony artefakt. W samym filmie nie pada praktycznie żadne imię – im dalej w las, tym historia napisana przez Thomasa Martina coraz bardziej przypomina biblijną przypowieść. Wygląda na to, że nasz bohater zostaje poddany boskiej próbie, która odmieni jego życie.