Namówić artystów, by mówili publicznie nie tylko o sztuce, ale i o tym, jak ich dzieła się sprzedają, to duża sztuka. Andrzejowi Miękusowi i Krzysztofowi Jakubowskiemu - twórcom dokumentu „Ile za sztukę?” to się udało, choć spotkali się też z odmową dwojga artystów, których dzieła biją dziś rekordy na światowych rynkach.
A jednak sporo artystów, którzy też odnieśli sukces, zgodziła się na udział w filmie. Są to przedstawiciele różnych generacji. I ci, którzy debiutowali w latach 80. i 90. XX wieku, jak Mirosław Bałka, Paweł Kowalewski, czy Ryszard Grzyb i dziś są zaliczani do kanonu najważniejszych polskich artystów. A jednocześnie pamiętają czas, kiedy polskiego rynku sztuki współczesnej nie było, bo pojawił się dopiero wraz transformacją ustrojową, by wkrótce gwałtownie przyspieszyć. A także przedstawiciele młodszych generacji - czterdziestolatków, jak Piotr Matecki, trzydziestolatków, jak Karolina Jabłońska i Monika Misztal, a nawet dwudziestolatków, jak Krzysztof Grzybacz.
Z czego żyją artyści
Praca nad dokumentem trwała 3 lata. Powstał film, który przygląda się polskiemu rynkowi sztuki współczesnej, aukcjom, wycenom dzieł rynkowi i punktom zwrotnym w karierze artystów, gdy ich artystyczne sukcesy zaczęły się przekładać także na finansowe.
Mirosław Bałka
Mirosław Bałka w dokumencie "Ile za sztukę"
Mirosław Bałka wspomina w filmie : - Kiedy zaczęliśmy tworzyć, rynek sztuki był dla nas wielką abstrakcją. Sztuka była oderwana od pieniądza. Kontakt z pieniędzmi był traktowany jako zdrada ideałów i fakt sprzedawania prac był odbierany bardzo niepozytywnie jako gest sprzedajny, niemal judaszowy. Wydawało się, że artysta może funkcjonować w jakimś zawieszeniu, tak jak my funkcjonowaliśmy z kolegami, pracując w lecie na budowach w Norwegii, by zarabiać na życie w Polsce, co wydawało się rzeczą normalną