Był w kinie irańskim artystą ważnym i nieszablonowym. Poetą ekranu, który często opowiadał o przemijaniu i odchodzeniu. Sam mówił, że robi „kino niedokończone”. I rzeczywiście, zmuszał widza do wysiłku intelektualnego, do odkrywania świata innego, nieznanego, do wypełniania luk wyobraźni.
Urodził się w 1940 r. w Teheranie. Studiował malarstwo w Teheranie i początkowo pracował dla irańskiej telewizji robiąc reklamówki. W 1969 roku dołączył do Kanun — Centrum Intelektualnego Rozwoju Dzieci i Młodzieży. Pracował tam przez dwie dekady, tam też powstały jego pierwsze filmy. Zrobił ich – krótkich, dokumentów i fabuł – ponad 40.
Kiedy o nim myślę, najpierw przychodzi mi do głowy nakręcony w 1997 roku „Smak wiśni”, który dotarł na festiwal canneński już po jego rozpoczęciu, bo dopiero wówczas dostał autoryzację władz Iranu. I zdobył Złotą Palmę.
Kiarostami zaglądał do ludzkiej duszy, dotykał problemu samobójstwa, który w religiach Wschodu jest tematem tabu. Opowiedział historię człowieka, który chce zakończyć swoje życie i szuka kogoś, kto za pieniądze przysypałby po śmierci jego ciało ziemią. I wbrew wszystkiemu zrobił film, który był afirmacją życia. Bo przecież poczucie niespełnienia jest subiektywne, ale poczucie szczęścia też. I czasem do jego osiągnięcia wystarczy zmiana stosunku do świata: do wschodzącego słońca, do dojrzałego owocu zrywanego z drzewa. Dla części zachodnich krytyków film Kiarostamiego miał jednak znaczenie jako manifest wolności, jako głos człowieka, który chciał przełamać milczenie, mówić pełnym głosem o tym, co go interesuje.
Równie ważny był nagrodzony w Wenecji obraz „Uniesie nas wiatr” – historia trzech mężczyzn, którzy przybywają do małej irańskiej wioski z dziwną misją: czekają na coś, co ma we wsi nastąpić. Z fragmentów rozmów, drobnych zdarzeń orientujemy się, że czekają na śmierć jednej ze starych mieszkanek wioski. Ale film Kiarostamiego to także opowieść o przyjaźni pomiędzy jednym z przybyszów i małym wiejskim chłopcem, a także o różnicach kulturowych między miastem i wsią.
Kiarostami miał bliskie związki z Europą. W 2005 roku zaprosił do współpracy Włocha Ermanno Olmiego oraz Anglika Kena Loacha i razem zrobili film „Bilety” o pasażerach pociągu jadącego z Europy Wschodniej do Włoch. Tworząc na ekranie przyczynek do zbiorowego portretu Europejczyków. Z kolei w pięknych, pełnych poezji „Zapiskach z Toskanii” podróż do Włoch stała się dla Irańczyka pretekstem do przyjrzenia się relacjom między mężczyzną a kobietą, do zamknięcia na taśmie ulotnych chwil, pokazania chemii, jaka może rodzić się (lub nie) pomiędzy ludźmi.