Trudno w tę informację uwierzyć. Andrzej Wajda wydawał się niezniszczalny. Trwał. Zawsze był. Trudno sobie wyobrazić bez Niego nasze kino. Trudno sobie też wyobrazić bez Niego Polskę. Wiem, że to brzmi patetycznie, ale jednak tak właśnie jest. Zmieniały się epoki, nad krajem przetaczała się historia, a On zawsze przypominał o naszych korzeniach, zadawał pytania: „Kim jesteśmy?”, „Skąd przyszliśmy?”, „Dokąd idziemy?”.
On sam powiedział mi kiedyś: „Przez lata pracy w PRL-u przyzwyczaiłem się do rozmowy ze społeczeństwem. Moje filmy docierały do tych, którzy rządzili, i do tych, których ceniłem bardzo wysoko — intelektualistów, pisarzy. Ale przede wszystkim do widzów. Do dzisiaj przechowuję listy od ludzi z małych miasteczek, którzy pisali do mnie, bo powiedziałem im coś ważnego. Nigdy nie przyjmowałem warszawskiej ani żadnej innej perspektywy. Zastanawiałem się, czy mój film będzie się podobał w Suwałkach albo czy zaakceptuje mnie Łódź. To była Polska, z którą rozmawiałem”.
Andrzej Wajda urodził się w Suwałkach 6 marca 1926 roku. Sam mawiał, że ukształtowały go oficerski dom, patriotyczna szkoła i Kościół. Jego ojciec, podporucznik Wojska Polskiego, służył w Garnizonie 41. Pułku Piechoty. Gdy został przeniesiony do 72. Pułku Piechoty, rodzina przeprowadziła się do Radomia. Kiedyś próbowałam pytać Andrzeja Wajdę o dzieciństwo i wojnę — tak ważną w biografii jego pokolenia. Odpowiedział: „Dzieciństwo? To dla mnie nie istnieje. Zawsze chciałem być dorosły. A wojna? Ojciec poszedł walczyć i nigdy nie wrócił, wszystko waliło się w gruzy. Widziałem, jak upada tamten świat, świat moich rodziców, i nastaje inny. Po tych doświadczeniach historia niczym nie mogła mnie już zaskoczyć”.
Wajda czas wojny spędził w Radomiu, potem w Krakowie, u stryja. Pracował w jego zakładzie ślusarskim. Całe dnie. A wieczorami siadał na balkonie i rysował wąskie uliczki Salwatora. Po wojnie zaczął studiować w krakowskiej ASP. Ale te studia go zawiodły. Po trzech latach rzucił je. W gazecie przeczytał, że jest nabór do szkoły filmowej w Łodzi. Pojechał. Dostał się. Kino stało się jego pasją. Jego życiem. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dzięki filmom jego, Munka i Kawalerowicza narodziła się „szkoła polska”.
Odtąd zawsze towarzyszył Polakom. To z filmów Wajdy pochodzą niezapomniane, symboliczne sceny naszego kina. Kieliszki wódki płonące na barze jak znicze za tych, co zginęli. Maciek Chełmicki konający na śmietniku historii. Powstańcy dochodzący kanałem do zakratowanego włazu, za którym majaczy Wisła - ze stojącymi przecież na drugim brzegu radzieckimi czołgami. Korczak prowadzący dzieci na śmierć - parami, jak na wycieczkę. Młoda reżyserka biegnąca po telewizyjnym korytarzu i rzucająca na szalę wszystko, by odkryć prawdę o kawałku polskiej historii. Kilkunastominutowa, wstrząsająca sekwencja mordowania oficerów w Katyniu.