Czechosłowacja, lata 80. poprzedniego wieku. Wielkie szkolne gmaszysko na przedmieściach Bratysławy. Na murze socrealistyczne malowidło: kobieta trzymająca w rękach gołębia i napis: „Svetu mier!".
Pierwszy dzień zajęć. Nowa nauczycielka wita klasę: „Muszę was poznać. Będę czytać nazwiska, każdy wstanie i opowie mi, czym zajmują się jego rodzice". Ojciec stolarz? To może mógłby coś naprawić. Mama fryzjerka na urlopie macierzyńskim? Może czesze w domu... Tata taksówkarz?
Uczeń, sprytniejszy od innych, od razu rozumie, co jest grane. „Tata powiedział – mówi – że zawsze może panią gdzieś podwieźć". Chłopak trafia w dziesiątkę. Bo nauczycielka wie, co znaczy mieć władzę. Wykorzystuje swoją pozycję, by się dobrze urządzić.
Dzieci będą ją więc odwiedzać, żeby posprzątać mieszkanie, rodzice „zaprzyjaźnią się" z nią, zawsze uczynni i gotowi do wszelkich posług. Ktoś naprawi lampę, ktoś zawiezie ją na działkę, ktoś upiecze ciasto. Ci, którzy reżimowi się nie poddadzą, będą szykanowani i upokarzani.
Jan Hrebejk śledzi działania nauczycielki czy – jak wszyscy mówią – „towarzyszki nauczycielki", bo Maria Drazdechova jest przewodniczącą partii komunistycznej w szkole, jej zmarły mąż był oficerem, a siostra mieszka w Moskwie.