Marcin Dorociński stał się ostatnio jednym z najbardziej eksportowych polskich aktorów. Na ekrany weszły właśnie „Małżeńskie porachunki" Duńczyka Ole Bornedala, gdzie zagrał ukraińskiego płatnego mordercę mającego (definitywnie) rozwiązać problemy dwóch znudzonych sobą duńskich małżeństw.
Nie dotarł do tej pory do Polski ubiegłoroczny amerykańsko-czeski „Anthropoid" Seana Ellisa. W tej wojennej opowieści o zamachu na Reinharda Heydricha Dorociński zagrał dużą i świetną rolę obok Jamiego Dornana i Cilliana Murphy'ego.
Przedtem Dorociński wystąpił w dwóch telewizyjnych produkcjach niemieckich i kilku zagranicznych serialach, m.in.kręconym w Afryce Południowej „Cape Town". A przy tym gra w filmach polskich i mieszka w Warszawie.
Emigracja czy kariera
W PRL wydawało się, że jeśli ktoś chce zrobić karierę na Zachodzie, a zwłaszcza w Ameryce, musi wszystko postawić na jedną kartę. Wyemigrować, zyskać agenta, chodzić na castingi, być dyspozycyjnym w każdym momencie. Tak zrobiła m.in. Joanna Pacuła, która po znakomitej, uhonorowanej nominacją do Złotego Globu roli w „Parku Gorkiego" Michaela Apteda została w Stanach. Dziś ma bogatą amerykańską filmografię, choć jest raczej aktorką filmów klasy B.
Wyjechali z Polski Beata Późniak i Marek Probosz. Ale już nie zdecydowały się na taki krok Katarzyna Figura, próbująca sił w Hollywood, czy Małgorzata Zajączkowska, która zagrała w Ameryce kilka ważnych, znaczących ról i wróciła do Warszawy. Na drugim biegunie znalazł się Bogusław Linda, który po serii wielkich ról w polskim kinie mówił, że nie będzie się plątał pod drzwiami hollywoodzkich producentów. Jeśli będą go potrzebowali, to go znajdą. A jeśli nie, ma swoje satysfakcje tutaj.