Rzeczpospolita: Pamiętam, że szykowaliście się kiedyś z Krzysztofem do ekranizowania prozy Wojciecha Albińskiego, mówiło się o amerykańskim producencie, z Nickiem Noltem w roli głównej.
Joanna Kos-Krauze: Krzysztof zachwycił się opowiadaniem „Kto z państwa popełnił ludobójstwo?". Spotkaliśmy się z Albińskim w Polsce, potem w RPA. Ale im więcej uwag nam ze Stanów narzucano, tym bardziej scenariusz przestawał być nasz. Poza tym Wojtek nigdy nie był w Ruandzie. My tam pojechaliśmy i zrozumieliśmy, że chcemy zrobić inny film. Od lat myśleliśmy o filmie o Holokauście, o zagładzie. Te dwie tragedie nagle się połączyły.
To powtórzę pytanie, które zadał ci na festiwalu w Karlowych Warach dziennikarz belgijski: dlaczego polscy reżyserzy robią film o Ruandzie?
Ludobójstwo nigdy nie jest doświadczeniem jednostkowym, narodowym. W Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, w Yad Vashem czy w muzeum zagłady w Kigali są sale poświęcone ludobójstwu w innych miejscach. Nie chodzi tylko o problem Holocaustu, rzezi Tutsi w Kigali, masowych mordów dokonywanych przez Czerwonych Khmerów w Kambodży czy tragedii Ormian w Imperium Osmańskim. Mamy obowiązek nieustannie pytać o źródła przemocy, gdziekolwiek się ona pojawia. Ludobójstwa nie można ogarnąć na poziomie emocji. Ale trzeba o nim mówić na poziomie procesów społecznych, ekonomicznych, politycznych, prawnych. Ono zawsze jest przygotowywane. Zaczyna się od słów. Ofiarom zaniża się samoocenę, wprowadza wpisy w dowodach, rozdaje paski, przegrupowuje, szykuje psychicznie świadków i morderców. Trzeba takie sygnały wyłapywać.
Powiedziałaś kiedyś, że pokazywanie ludobójstwa jest nieetyczne.