"Rzeczpospolita": Dlaczego tak rzadko oglądamy filmy nakręcone w Afryce Południowej?
Etienne Kallos: Bo nasze kino wciąż jest bardzo wątłe. Mamy świetnie wyszkolone ekipy – najwyższej klasy techników filmowych, którzy pracują z zagranicznymi reżyserami szukającymi w Afryce Południowej plenerów. Ale brakuje nam twórców, nawet niezależnych, którzy opowiadaliby własne historie.
Czytaj także: Karlowe Wary: Zatuszowana rzeź, dzieci bez uczuć
Transatlantyk
To zaskakujące. Jeśli patrzy się na Afrykę z europejskiej perspektywy, wydaje się, że tematy leżą na ulicy.
Problem w tym, że Europejczykom nasz kraj kojarzy się niemal wyłącznie z apartheidem. Tymczasem nowe pokolenie Afrykanerów żyje już w innej rzeczywistości i szuka w niej dla siebie miejsca. Ja chciałem zrobić film o dzisiejszej Afryce Południowej. Ale ona ma bardzo wiele różnych twarzy. Starałem się uchwycić jedną z nich. Opowiedzieć o rejonie zwanym Wolnym Państwem, zamieszkanym głównie przez mniejszości etniczne białych Afrykanerów, pokazać doświadczenie życia w postkolonialnym, wciąż patriarchalnym świecie, opierającym się wszelkim zmianom. I o próbie bycia sobą w konserwatywnym, nieznoszącym inności środowisku.