Reklama

Wiara, nadzieja, zawiść

W "Lourdes" Jessica Hausner opowiada o wierze współczesnego człowieka. I o jego samotności

Publikacja: 27.01.2010 18:07

"Lourdes"

"Lourdes"

Foto: Materiały Promocyjne

Wielcy artyści kina, jak Bergman czy Tarkowski, wadzili się z Bogiem. Ale ich Bóg był daleki, nieosiągalny, wszechmocny. Współczesny Bóg z filmu Jessiki Hausner jest oswojony.

Hausner pokazuje w „Lourdes" sanktuarium, do którego pielgrzymują co roku setki tysięcy wiernych. Jedni głównie w celach turystycznych, inni po to, by błagać Boga o łaskę dla siebie i najbliższych. I czekać na cud. W filmie ten cud się wydarza. Młoda dziewczyna chora na sclerosis multiplex, całkowicie sparaliżowana, niemogąca już nawet samodzielnie jeść, nagle odzyskuje władzę nad swoim ciałem. Budzi się w nocy i wstaje. Jeszcze niedawno żaliła się: „Życie przepływa obok mnie.

Czuję się bezużyteczna". Teraz, w pierwszym odruchu wolności, nie pada w podzięce na kolana, lecz niepewnym krokiem idzie do łazienki i zaczyna rozczesywać włosy. To gest niemal symboliczny. Christine chce być piękna, chce się podobać. Wrócić do normalności.

Hausner nie robi filmu religijnego. Nie opowiada o Bogu, lecz – jak kiedyś Bunuel obserwujący w „Mlecznej drodze" pielgrzymkę do Santiago de Compostella – o ludziach. Dlatego wszystko co najciekawsze staje się w „Lourdes" dopiero po cudownym ozdrowieniu. W miejscu przepełnionym mistycyzmem reżyserka portretuje ludzką zawiść i brak empatii. Kamera obserwuje pielgrzymów, którzy razem z Christine przyjechali do sanktuarium. Przedtem jej współczuli. Teraz nie potrafią powstrzymać się od niechęci. Zwłaszcza że Christine nie ukrywała, że te pielgrzymki, podczas których opiekują się nią wolontariuszki, to dla niej sposób na podróżowanie. I że od Lourdes bardziej podoba jej się Rzym. Więc głośno wszyscy dziękują Bogu za cud, ale po cichu zarzucają mu niesprawiedliwość: „Dlaczego ona? Należało się komu innemu". Wzrok matki, która co rok przyjeżdża do sanktuarium z niepełnosprawną córką, jest pełen żalu i urazy.

„Lourdes" to opowieść nie o wierze, lecz o wierze człowieka Zachodu początku XXI wieku. A właściwie o zwątpieniu. W tym filmie wątpią wszyscy. Ksiądz nie chce wystawiać Boga na próbę, więc przypomina, że najważniejsza jest przemiana wewnętrzna. Lekarze nie wiedzą, czy uleczenie Christine to cud czy gwałtowna remisja choroby i czy jej stan będzie się polepszał, czy pogarszał.

Reklama
Reklama

O podobnym zwątpieniu opowiadała Agnieszka Holland w „Trzecim cudzie". Ale tam była próba zbliżenia się do tajemnicy i dojmująca tęsknota za wiarą. Przedstawiane przez Hausner obrzędy sprawiają wrażenie „taśmy", zaczynają razić sztucznością. Prawdziwa jest tylko samotność i „Lourdes" staje się gorzką refleksją na temat funkcjonowania człowieka w społeczeństwie.

Sparaliżowana Christine jest obiektem współczucia. Choć myśli i odczuwa jak wszyscy, znajduje się na uboczu. Odzyskując władzę w nogach, znów liczy się w grach życia. Rywalizuje ze swoją niedawną opiekunką o względy mężczyzny, tańczy na pożegnalnej zabawie. Ale nagle w tym tańcu upada. Cud się skończył? Remisja choroby była chwilowa? Mężczyzna, którego uwodziła, oddalił się, wiadomo, że nie wróci. Christine, siedząc pod ścianą na wózku, przygląda się wirującym parom. Już obca. „Nigdy nie jesteśmy sami" – zgodnie z nauką Kościoła próbuje pocieszyć jednego z pielgrzymów zakonnica. „Jesteśmy" – odpowiada mężczyzna.

Hausner jako realizatorka jest precyzyjna i konsekwentna: w długich, często statycznych ujęciach kamera dostrzega każdy gest, podpatruje spojrzenia, podsłuchuje rozmowy. Obok znakomitej Sylvie Testud w roli Christine i kilkorga innych aktorów, w filmie występują amatorzy. W scenach zbiorowych reżyserka każe im jeszcze wmieszać się w tłum autentycznych pielgrzymów. To wszystko potęguje wrażenie prawdy.

Czy Hausner odbiera nadzieję czekającym na cud zdesperowanym pielgrzymom? Nie, tylko przypomina, że oprócz Boga są wokół nas ludzie.

Wielcy artyści kina, jak Bergman czy Tarkowski, wadzili się z Bogiem. Ale ich Bóg był daleki, nieosiągalny, wszechmocny. Współczesny Bóg z filmu Jessiki Hausner jest oswojony.

Hausner pokazuje w „Lourdes" sanktuarium, do którego pielgrzymują co roku setki tysięcy wiernych. Jedni głównie w celach turystycznych, inni po to, by błagać Boga o łaskę dla siebie i najbliższych. I czekać na cud. W filmie ten cud się wydarza. Młoda dziewczyna chora na sclerosis multiplex, całkowicie sparaliżowana, niemogąca już nawet samodzielnie jeść, nagle odzyskuje władzę nad swoim ciałem. Budzi się w nocy i wstaje. Jeszcze niedawno żaliła się: „Życie przepływa obok mnie.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Reklama
Film
Nie żyje reżyser Jerzy Sztwiertnia
Film
„To był tylko przypadek”: Co się dzieje, gdy do władzy wracają przestępcy
Patronat Rzeczpospolitej
Złota Palma z Cannes, Marcin Dorociński i „Papusza”. Weekend otwarcia 19. BNP Paribas Dwa Brzegi zapowiada się wyśmienicie
Film
Gwiazda seriali „Sex Education” i „Biały lotos” Aimee Lou Wood kręci film w Polsce
Film
12 filmów ze wsparciem Warszawy i Mazowsza. Jakie to produkcje?
Reklama
Reklama