Wielcy artyści kina, jak Bergman czy Tarkowski, wadzili się z Bogiem. Ale ich Bóg był daleki, nieosiągalny, wszechmocny. Współczesny Bóg z filmu Jessiki Hausner jest oswojony.
Hausner pokazuje w „Lourdes" sanktuarium, do którego pielgrzymują co roku setki tysięcy wiernych. Jedni głównie w celach turystycznych, inni po to, by błagać Boga o łaskę dla siebie i najbliższych. I czekać na cud. W filmie ten cud się wydarza. Młoda dziewczyna chora na sclerosis multiplex, całkowicie sparaliżowana, niemogąca już nawet samodzielnie jeść, nagle odzyskuje władzę nad swoim ciałem. Budzi się w nocy i wstaje. Jeszcze niedawno żaliła się: „Życie przepływa obok mnie.
Czuję się bezużyteczna". Teraz, w pierwszym odruchu wolności, nie pada w podzięce na kolana, lecz niepewnym krokiem idzie do łazienki i zaczyna rozczesywać włosy. To gest niemal symboliczny. Christine chce być piękna, chce się podobać. Wrócić do normalności.
Hausner nie robi filmu religijnego. Nie opowiada o Bogu, lecz – jak kiedyś Bunuel obserwujący w „Mlecznej drodze" pielgrzymkę do Santiago de Compostella – o ludziach. Dlatego wszystko co najciekawsze staje się w „Lourdes" dopiero po cudownym ozdrowieniu. W miejscu przepełnionym mistycyzmem reżyserka portretuje ludzką zawiść i brak empatii. Kamera obserwuje pielgrzymów, którzy razem z Christine przyjechali do sanktuarium. Przedtem jej współczuli. Teraz nie potrafią powstrzymać się od niechęci. Zwłaszcza że Christine nie ukrywała, że te pielgrzymki, podczas których opiekują się nią wolontariuszki, to dla niej sposób na podróżowanie. I że od Lourdes bardziej podoba jej się Rzym. Więc głośno wszyscy dziękują Bogu za cud, ale po cichu zarzucają mu niesprawiedliwość: „Dlaczego ona? Należało się komu innemu". Wzrok matki, która co rok przyjeżdża do sanktuarium z niepełnosprawną córką, jest pełen żalu i urazy.
„Lourdes" to opowieść nie o wierze, lecz o wierze człowieka Zachodu początku XXI wieku. A właściwie o zwątpieniu. W tym filmie wątpią wszyscy. Ksiądz nie chce wystawiać Boga na próbę, więc przypomina, że najważniejsza jest przemiana wewnętrzna. Lekarze nie wiedzą, czy uleczenie Christine to cud czy gwałtowna remisja choroby i czy jej stan będzie się polepszał, czy pogarszał.